Friday 31 August 2012

zasłodzić się kaszą? (jeszcze raz śniadanie)

Od dwóch lat mogę się poszczycić brakiem cukru w ustach, ale nie ukrywam swojej "słodkiej" przeszłości - tabliczka czekolady dziennie, batony, słodkie płatki, lody i bita śmietana to dawniej był u mnie klasyk. Teraz rozwodzę się nad słodyczą gotowanej marchewki, a inni patrzą na mnie jak na osobę z upośledzeniem smaku. Mimo, że moje zmysły mogą być trochę nie w normie, dzisiejsze śniadanie ledwo skończyłam, bo co chwilę przerywałam je okrzykami "Jezu, jakie to przeraźliwie słodkie!". Najsilniejsze skojarzenie? Duży snickers. A podobno zdrowe jedzenie jest nijakie.

Śniadaniowa kasza Snickers
(jedna porcja)
- 5 łyżek stołowych suchej kaszy jęczmiennej grubej
- szklanka mleczka ryżowego (u mnie domowe)
- 6 dużych, mięsistych suszonych śliwek
- pół łyżki kakao/karobu (opcjonalnie)
- słoiczek z resztkami masła orzechowego

Kaszę prażymy w suchym garnku do lekkiego zarumienienia. Mleczko doprowadzamy do wrzenia w oddzielnym garnuszku i zalewamy kaszę. Po chwili dodajemy pokrojone śliwki. Gotujemy na średnim ogniu 20 - 25 minut, dolewając wody w razie potrzeby. Kiedy kasza zrobi się miękka, zostawiamy jeszcze na kilka minut pod przykryciem. Przelewamy do słoiczka i kontemplujemy roztapiające się na ściankach masło <3.

Żeby zneutralizować zabójczą słodycz, zapiłam kaszę domowym sokiem. Powstał z dwóch bardzo dużych marchewek oraz kilku(nastu?) kawałków selera naciowego. Nie pracuję co prawda w TV szopie, ale musicie mi uwierzyć, że życie z sokowirówką jest o wiele piękniejsze.
Smacznego!

Monday 27 August 2012

bazar tiszertów na złość stopniałym oszczędnościom

podejść do odpowiedzi przed nauczycielem w takiej koszulce...?
synonimy też sympatyczne: bałamut, pies na baby, ogier;
a po chorwacku... zavodnik
alkohole podążają za postępem technologicznym
marka Pudle w Pudle zdycha bez sztuki
takie plamy to ja lubię
dawno temu, w odległej Warszawie... May the force be with you
nieczerwony Kapturek w "mhrocznej" wersji
metki w kształcie tostów, how cute.
czaszki, pastele i gustowne dresiki
W sobotę w stolicy pogoda szara i deszczowa, ale targ koszulek i tak się odbył. Co więcej, trochę dodał kolorów (do dziewczyn z zielonymi i różowymi włosami: przepraszam, że się tak gapiłam, ale to jest taaakie piękne). Bardziej i mniej znane polskie marki rozstawiły swoje stoiska, przy których zbierał się spory tłumek ludzi spragnionych tiszertów. Mimo najszczerszych chęci niczego nie nabyłam. Tak to jest, jak się na początku sezonu kupi garść rzeczy w centrum handlowym - budżet szybko się wyzerowuje. W każdym razie  pomysł organizatorów udany, wykonanie również, a lokalizacja nawet więcej niż dobra (ulica Szpitalna: po lewej sklep i knajpka ekipy z Pies Czy Suka, po prawej placówka Red Onion. Nadal nie wiecie, o czym ja w ogóle piszę? Mogę Was oświecić stroną wydarzenia na facebooku - klik.

Friday 24 August 2012

Człekopodobna dojrzałość/Old and wise


Biały blok rysunkowy A5, niebieski długopis (tutaj w wersji czarno-białej)/
White A5 drawing pad, blue pen (here black&white)

Inspirowane tą serią małpy wyszły z aż za dużym podobieństwem do ludzi, ich mimika mnie rozbraja/Inspirations taken from here, I am quite surprised that these pictures are so human-like, just look at these monkeys' faces...

Monday 20 August 2012

szewc bez butów chodzi? (chyba aluzja do swojej osoby)

Zawsze, gdy wspominam, że interesuję się MODĄ mam wrażenie, że ludzie objeżdżają mnie spojrzeniem od góry do dołu z miną typu Oh, serio? Nie widać po tobie. No w sumie trudno się nie zgodzić. Uwielbiam o ciuchach pisać, oglądać je, kupować i dotykać, rysować, fotografować. Jednak przechodząc do ubierania samej siebie moje dobre chęci albo szybko wyparowują, albo przekładają się na niezbyt dobre efekty. Jeśli jest ciepło, w miarę komfortowo (wchodzenie po schodach w spódnicach do ziemi to czysta rozkosz, polecam) i nie czuję się jak bezdomna/hippis/pani lekkich obyczajów to na ogół mnie to satysfakcjonuje. 
Na zdjęcia spontanicznie umówiłam się z Agatą (na żywo tak samo ładną jak na blogu), która cierpliwością i  sprzętem (serio mam taką gładką cerę czy to jednak Photoshop?) poradziła sobie z moim brakiem doświadczenia w pozowaniu.
Mam na sobie: t-shirt z C&A, guzik kupiony w Claire's, plecak no-name (ze sklepiku ze starociami w Gdańsku), sweter, spódnica i buty ze strychu mojej babci (ubrania z lat osiemdziesiątych my love)/
photos by Agata, wearing C&A t-shirt, Claire's button brooch, no-name backpack from Gdańsk, vintage cardigan, skirt and shoes (I love my mum's wardrobe from 80's.)

Thursday 16 August 2012

brzydkie, ale zdrowe i pożywne śniadanie w (zaledwie?) 25 minut

Promienie Słońca już od dłuższego czasu wpadają przez okno. Nerwowo szukamy budzika (wersja hard - pracująca) lub z własnej woli próbujemy rozchylić powieki (wersja light - wakacyjna). Po omacku cudem trafiamy stopami do kapci i toczymy się do kuchni, odpychając lekko od mijanych ścian. Skupiamy całą swoją poranną koncentrację na wlaniu wody do czajnika i wsadzeniu torebki z herbatą do kubka.
Nie dziwi mnie, że tak wiele osób nie jada śniadań. Co ja robię o siódmej trzydzieści, w środku sierpnia, na nogach? 
Robię tak: rozgrzewam suchy garnek. Wsypuję pięć łyżek stołowych kaszy jaglanej i prażę, aż zacznie pachnieć. Zalewam wrzątkiem z wspomnianego wcześniej czajnika. Podczas gdy woda bulgocze na średnim ogniu, obieram cztery nieduże pietruszki i kroję drobno, w kostkę albo cienkie plasterki. Po pięciu minutach wrzucam do kaszy razem z garścią rodzynek. Zmniejszam ciut ogień i przykrywam. Lubię, kiedy wszystko jest porządnie rozgotowane, więc daję sobie piętnaście minut na umycie zębów, walkę z kołtunem na głowie i makijaż. Od czasu do czasu wybiegam z łazienki aby sprawdzić, czy nie trzeba dolać płynu (tutaj zostawiam Wam dowolność - można użyć wody, mleka, mleczka roślinnego, soku czy (dla mniej wyspanych) kawy. Gdy kasza wszystko "wypije" zdejmuję ją z palnika i odstawiam przykrywkę, żeby danie lekko wystygło. W tym czasie biorę garść nerkowców i mielę na proch w młynku. Posypuję kaszę i dokładnie mieszam w garnku, aż powstanie bardziej kleista, puddingowa konsystencja. Przekładam do miseczki i sprawdzam swój czas (25 minut, sprinterką to ja nie jestem). 
Przed skonsumowaniem opcjonalnie dodajemy przyprawy (wanilię, kardamon, cynamon itp.) albo (o zgrozo!) cukier. Mi wystarcza tradycyjna wersja. 
Proste? O świcie niekoniecznie, ale wystarczy przywyknąć, wierzcie mi.

Monday 13 August 2012

"kolorowe dzieciństwo" (szkice)/"colorful childhood" (sketches)

takim kosmitą byłam w pierwszym roku życia/
being an alien at age one
mała, rozczochrana materialistka
(kurczowy chwyt swojej zabawki)/
my 4-year-old self while enjoying dolls
Kolorowy blok rysunkowy A4, ołówek 2B/Colorful drawing pad, 2B pencil

Friday 10 August 2012

ciuchowo już jesień

Zakupiłam trochę gazet, spędziłam kilka(dziesiąt) minut na style.com i mam już jako-tako wyrobioną opinię o tym, co pojawiło się na wybiegach. Bardziej ciekawi mnie co ludzie naprawdę będą nosić na ulicach, także swoje przemyślenia dotyczące mody zwykle ograniczam do ready-to-wear. Ogólnie jesienne trendy oceniam jako ciekawsze od letnich, bo wymagają od twórców więcej kreatywności (proponowanie rok w rok szortów, bikini i kwiatowych wzorów na plażę jest... nudne?). Osobiście nie polecę od razu do sklepu i nie zgarnę połowy asortymentu - ani nie mam na to pieniędzy, ani specjalnej ochoty. Śledzenie nowych kolekcji daje mi za to ten komfort, że zyskuję dzięki temu szersze spojrzenie na to, dlaczego obywatele wciągają na grzbiet określone części garderoby, a często też widzę, jaki związek mają ciuchy z kulturą, sztuką bądź polityką.

TAK. Co mi się podoba/popieram/będę nosić:
1) błękit (Pucci, Cacharel). Dla mnie chyba najpiękniejszy z pastelowych kolorów. Ładnie podkreśla opaleniznę, ale pasuje też do bladej skóry. Może być dziewczęcy (niebieskie sukienusie, płaszczyki itp.), szykowny (marynarki, ołówkowe spódnice) albo luzacki (bawełniane/dresowe ubrania).
2) sport (Stella McCartney, Celine). Nawet jeśli ignorujesz media odłączając kablówkę (patrz ja) o olimpiadzie w Londynie trudno nie słyszeć. Propagowanie aktywności fizycznej przeniosło się też na tygodnie mody. Cóż, gdy mogę kupić wygodny, piękny i dobrze uszyty dresik i pomknąć prosto z zajęć jogi na miasto jestem tylko "na tak".
3) futuryzm (BalenciagaAlexander McQueen). Ciągle za mało tego trendu na ulicach. A przecież mocno geometryczne fasony i lekko metaliczne tkaniny mogą wyglądać interesująco, zwłaszcza w formie płaszcza albo topu.
4) gotyk (GivenchyGucciVersace). Jęczymy, że ponury, niechlujny i mało kobiecy. Ja mam pewną słabość do ostrych, subkulturowych stylów. Ciemny makijaż, tiul, czarny aksamit... Jak można tego nie lubić?
5) oryginalne torby (MoschinoBurberry). Uwielbiam kupować torebki, ale praktycznie nie zdarza mi się ich nosić. Mam taką w kształcie kaczki, kokosa, podłużnego żeglarskiego worka, z falbanami i z krawatów. A u Diane von Furstenberg pojawiła się torebeczka-zegar.
6) szalone obcasy (Marc Jacobs, Blumarine). Szpilki wywołują u mnie zniesmaczenie. Co innego buty na grubym słupku - bardziej stabilne i estetyczne, a w tym roku jeszcze dość odjechane. Wybór jest duży: neonowe, futrzane, błyszczące, patchworkowe albo retro.

NIE. Co mi się nie podoba/odmawiam/nie będę nosić:
1) seksowna czerwień. Trend wałkowany rok w rok. Sukienki z rozcięciami i wściekle czerwone koronki to trochę burleskowe klimaty...
2) orientalne wzory. Ciężkie i tandetne. Pasują starszym paniom albo jako motyw na szlafrok.
3) barokowe ornamenty. Nawet w małych ilościach są przytłaczające. Połączenie cerkwi i starego Hollywood - nie, dziękuję.
4) lata 70. Natłok wzorów, spodnie po pachy, hipiska w przerysowanym garniturze. Postarzające? Tak. Eleganckie? Niekoniecznie.
5) lśniąca biżuteria. Naszyjniki XXL, opaski z perełkami i wielkie kolczyki sprawiają, że wyglądamy jak choinka przed Bożym Narodzeniem. No i stać na przystanku przy minus dwudziestu w atłasowych rękawiczkach to dopiero poświęcenie.
6) po męsku. Lniane smokingi czy luźne koszule są w porządku w okresie wiosenno - letnim. Pod grubą kurtką i tak czuję się na tyle bezpłciowo, że dokładanie do tego teczki i spodni w kantkę chyba mija się z celem.

A Wy? Co lubicie, na co się krzywicie, co nosicie? O najlepszych (subiektywnie oczywiście) jesienno-zimowych kolekcjach jeszcze pewnie coś naskrobię, także watch out.

Monday 6 August 2012

my'o'my

Możecie nie wiedzieć, jeśli mnie słabo znacie, że w kontekście różnych rzeczy często nadużywam słowa "urocza". Chcąc nie chcąc, ten przymiotnik najlepiej opisuje knajpkę, którą ostatnio odwiedziłam. O czym mowa? O warszawskim my'o'my, podobno modnym (ciężko to wyczuć?) i podobno hipsterskim (nie rozglądałam się zbytnio, ale chyba żadnych vansów) miejscu. Trafić tam nietrudno, bo to prawie ścisłe centrum (ulica Szpitalna 8), wystarczy skręcić za Wedlem i nie przegapić niedużego wejścia. Przeglądając opinie powstała z nich wizja, że jedzenie takie sobie, tłumy wylewają się oknami, a obsługa traktuje ludzi jak ścierki do podłogi. Ja odniosłam zupełnie inne wrażenie.
Kiedy jestem w kawiarni paradoksalnie mało mnie obchodzi kawa czy żywność. Najważniejszy jest wystrój. Tutaj z miejsca się zakochałam, bo zastałam taki trochę mój dream home - przytulnie, jasno, pufy, pastelowe poduszki, białe, kręte schodki prowadzące na piętro, a tam wygodne fotele. Nie miałam problemów ze znalezieniem stolika. Dodatkowy bonus to sporo miejsc do siedzenia na dworze.
Na stolikach mamy dwie karty: z jedzeniem i z napojami. Ta pierwsza oferuje zestawy śniadaniowe, tortille, sałatki, tosty i słynne bajgle. Przy barze mamy też słodkości - ciasta i lizaki, pojawiają się również zupy. Nie najgorszy wybór dla wegetarian. Napojów do wyboru w bród: jedna strona karty dla pijących, a druga dla "abstynentów". Asortymentem alkoholowym się nie interesowałam (co ze mnie za gimnazjalistka?!), choć i tak trudno było się zdecydować. Zamówić można kawy, herbaty, soki, koktajle, szejki dla skacowanych, czekoladę, lemoniady i zimne, gazowane napoje. Jeśli nie trawimy krowiego mleka z menu wybieramy sojowe bądź inne roślinne. Bardzo tanio nie jest, ale nie jest też drogo.

Obsługa wyluzowana, traktują jak "swojego człowieka". Dopiero zaczęłam przeglądać dostępne herbaty, a już dostaję przed nos słoik z zieloną ananasową do powąchania. Jeśli jesteście pierwszy raz, warto spytać co polecają. Przy niedużym ruchu zamówienia pojawiają się bardzo sprawnie. Okazjonalnie organizowane są tu eventy, ale póki co nie jest o nich zbyt głośno, więc trzeba się interesować. Na parterze do przejrzenia lub wzięcia leżą gazety o sztuce i ulotki o tym, co w stolicy piszczy.

Moja pierwsza wizyta była udana i z pewnością jeszcze tu zawitam. Zresztą wszystkich warszawiaków zachęcam do zajrzenia i samodzielnego ocenienia tego miejsca.

My'o'My, ul. Szpitalna 8

Friday 3 August 2012

Wednesday 1 August 2012

summer in photographs.

licealny zamysł artystyczny mojej matki/
my mum in high school and her artistic ideas
a za oknem prawie Narnia/ little wonderland outside
szybkie szkice/fast sketches 
ohydnie kwaśne porzeczki/terribly sour redcurrants
rozmyty dym z ogniska/cloud of smoke
pierwsze jesienne pomysły/first simple fall moodboard
odkrywanie funkcji lustrzanki/amazed how my camera works
muzyka z empikowej półki z przecenami i przerobiony zeszyt/
new CD (bought on sale) and  DIY notebook

Tak minął mi lipiec. Wracam do produktywnych (serio?) dni/Bye, bye July. Now I'm hard-working girl again (oh, really?).

read me