Tuesday 31 December 2013

podsumowanie roku to mainstream, wolę komiksy







Miałam napisać coś ambitnego o noworocznych postanowieniach, cudownych wydarzeniach z 2013, nadchodzących zmianach w moim życiu, robić tabelki, wykresy i spisy z wypunktowaniami (czego nauczyłam się dzięki mojej profesorce od informatyki, pozdrawiam!), ale entuzjazm szybko mi opadł. Takie posty znajdziecie dziś na co drugim blogu, fejsie, twitterze czy tumblerze (lepiej nie zaglądajcie do lodówki). Czy w Nowy Rok nie traktujemy się zbyt poważnie? Czy ta symboliczna data nie pociąga za sobą zbyt wielu zobowiązań? Swoje cele na kolejne 365 dni zostawię dla siebie, a Wam polecam trochę się zrelaksować przy Garfieldzie - dopiero wczoraj w bibliotece przypomniałam sobie, że to mój ulubiony komiks. Oczywiście wszystko w sylwestrowych klimatach, nie będę się aż tak wyłamywać ;).

Sunday 22 December 2013

"Z rybą to Pani nie podyskutuje" - Dzień Ryby 2013





Nie chcę się przesadnie rozpisywać, bo uważam, że plakaty Stowarzyszenia Empatia w dużej mierze wyczerpują temat stosunku do zwierząt podczas świąt Bożego Narodzenia. W piątek miałam przyjemność wziąć udział w akcji przy metrze Centrum, a w swojej dzielnicy powpychałam sporo ulotek do skrzynek pocztowych w okolicznych blokach. Ucieszyło (a nawet trochę zaskoczyło) mnie zainteresowanie mediów tym symbolicznym dniem. Reakcje przechodniów były różne, niektórzy się śmiali, pukali w czoło, inni zagadywali, podchodzili to stolika Empatii podpisać którąś z petycji, turyści robili zdjęcia. Darek Gzyra jak zwykle wygłaszał chwytające za serce mowy przez mikrofon (nie wiem, jak można nie chcieć zostać weganinem po wysłuchaniu czegoś takiego), a w rozdawanie materiałów zaangażował się jakiś miejscowy, bezdomny pan. Sama nie naoglądałam się za wiele cierpienia w tym roku, rzadko bywam w sklepach, a od stoisk z mięsem z oczywistych względów trzymam się z daleka.
W sumie pisząc to czuję się nieco smętnie. Jutro wyjeżdżam i w Wigilię będę patrzeć na rodzinę zajadającą się karpiem w galarecie i smażonym szczupakiem. Co prawda łzy pewnie nie uronię nad swoimi pierogami z soczewicą, niektórych rzeczy po prostu chyba nie da się zmienić, no ale błagam... W święta narodzenia, gdy wszyscy chcemy być szczęśliwi, zdrowi, w dobrych stosunkach, w tylu domach w wannie pływa ryba, która z tej okazji dostanie w łeb. A następnego dnia, żeby odbić sobie "postne" dania na stół wjedzie jakiś wykwintny schabik albo cielęcinka. Aż chce się zanucić Bóg się rodzi, karp truchleje...

Jeszcze garść linków w temacie:
- relacja z Dnia Ryby - klik
- strona na fejsie - klik
- strona Stowarzyszenia Empatia, z której ukradłam zdjęcia do tego wpisu - klik
- propozycje wege potraw na Wigilię - klik 1klik 2

Friday 13 December 2013

wieże Babel na moim podwórku

Pnące się do nieba biurowce rzadko są uważane za wybitne dzieła architektoniczne. Może niesłusznie? Przecież wieżowce to istotny element przestrzeni miejskiej, a zwłaszcza stolicy. Wybrałam trzy różniące się od siebie budynki – mają inne funkcje, twórców czy daty powstania. Chcę zwrócić na nie uwagę i zachęcić do staranniejszego rozglądania się podczas codziennych wizyt w Warszawie.



Dom Studencki Riviera -> klik


Lokalizacja: ul. Waryńskiego 12, Śródmieście
Data powstania: 1964r. Jest to jeden z najstarszych wysokich budynków w Warszawie. Jego obecny wygląd zawdzięczamy modernizacji z lat 90.
Architekci: Kazimierz Thor i Józef Bubicz
Funkcja: Akademik Politechniki Warszawskiej, węzeł radiowy, siedziba klubu muzycznego Remont
Charakterystyczne cechy budynku: umieszczony na dachu neon oponiarskiej firmy Michelin, niebiesko-granatowy kolor, symetrycznie ułożone, małe okna
Ciekawostki: Duża ilość okien była wielokrotnie wykorzystywana do tworzenia różnych napisów lub symboli poprzez zapalenie świateł w wybranych pokojach. W latach 70. na parterze budynku mieściła się galeria sztuki Remont, a w latach 1983-1989 Galeria RR.
Moja opinia: Sądzę, że budynek nie wygląda na prawie pięćdziesiąt lat. Dobrze wkomponowuje się w zabudowę Śródmieścia, a jednocześnie ożywia nieco okolicę dzięki rzucającym się w oczy barwom. Nie podoba mi się jednak duża ilość reklam i plakatów, które przykrywają i – moim zdaniem – oszpecają akademik.


Prosta Tower -> klik


Lokalizacja: ul. Prosta 32, Wola
Data powstania: 2011r.
Architekci: Autorska Pracownia Architektury Kuryłowicz & Associates
Funkcja: biurowiec
Charakterystyczne cechy budynku: ażurowa fasada z żelbetu, przeszklone ściany
Ciekawostki: Budynek ma dziewiętnaście pięter oraz pięciopoziomowy parking podziemny. Początkowo projekt różnił się od obecnego, gdyż wieżowiec miał być apartamentowcem. Plany pokrzyżował kryzys finansowy i zmniejszenie się popytu na nowe mieszkania. Inwestor zmienił swoje plany i zdecydował o przeznaczeniu obiektu na cele biurowe. Futurystyczna elewacja stała się elementem ograniczającym nadmierne nasłonecznienie powierzchni biurowych i wyeliminował konieczność zastosowania żaluzji, poprawiając dodatkowo właściwości akustyczne wnętrz.
Moja opinia: Prosta Tower to chyba najbardziej oryginalny wieżowiec w stolicy. Bardzo przypadł mi do gustu nowoczesny design, dużo światła wpadającego do biur i fasada nadająca budynkowi wygląd plastra miodu.


InterContinental Warszawa -> klik


Lokalizacja: ul. Emilii Plater 49, Śródmieście
Data powstania: 2004r.
Architekci: Tadeusz Spychała
Funkcja: pięciogwiazdkowy hotel
Charakterystyczne cechy budynku: jednolita, smukła bryła, utrzymana w groszkowej tonacji kolorów, „kurza stopka”, na której stoi hotel, małe okna
Ciekawostki: Hotel InterContinental Warszawa jest trzecim co do wysokości pięciogwiazdkowym hotelem w Europie (po moskiewskim Hotelu Ukraina i hiszpańskim Gran Hotelu Bali). Miejsce odwiedziła Madonna oraz zespoły Depeche Mode i Tokio Hotel. W celu wybudowania wieżowca zamknięto, a następnie wyburzono pierwszy w Polsce klub jazzowy, legendarne Akwarium (rok założenia 1970). „Nóżka”, na której opiera się budynek powstała, aby hotel nie zasłaniał światła mieszkańcom sąsiednich budynków.
Moja opinia: Zawsze, gdy jestem w okolicy Złotych Tarasów patrzę z przestrachem na InterContinental – przez swoją konstrukcję wygląda jakby zaraz miał się zawalić. Duża liczba malutkich okien nadaje mu nieco więzienny, klaustrofobiczny charakter. Gdyby nie neutralne kolory i nowoczesne materiały użyte do budowy, według mnie byłby nieprzyjemnym dla oka elementem miasta.

Saturday 7 December 2013

robię fotki drzewom jaki jakaś romantyczna poetka albo elf z przymarzniętymi policzkami





























We wtorek wyszłam na spacer robić zdjęcia pod hasłem Jesień w mojej dzielni (to nie ja wymyśliłam to określenie, to kolokwializm autorstwa jednego z polonistów z mojego liceum) i w sumie wybrałam idealny moment, bo trzy dni później zaczęła się zamieć śnieżna. Zdecydowanym plusem jechania do szkoły na ósmą dziesięć jest widok porannego nieba w stylu Barbie - wszędzie róż, koronki i obłoczki, uwielbiam kicz, jaki czasami zapodaje nam natura. Fotografowanie krzaków i kwiatków to niezbyt ambitne zajęcie, ale ta wieczorna seria widoczków nawet mi się podoba. Łażenie po okolicy zabiera mi ostatnio sporo czasu, bycie pchaną przez wiatr i zamrażanie własnych palców od nóg zaczęło być rodzajem nowego hobby. Właściwie nie wiem, o czym myślę w takich chwilach, często nucę coś w głowie, powtarzam jakieś afirmacje, chyba nigdy nie jest cicho, kiedy jestem sama ze sobą. 
Mikołajki minęły mi zupełnie niepostrzeżenie, bardziej skupiłam się na padającym śniegu i czytaniu niż na dacie w kalendarzu, nie żałuję swojego olewczego podejścia.

Saturday 30 November 2013

po co joginowi dzienniczek treningowy?

Trudno zaprzeczyć, że joga w Polsce (a może i we wszystkich krajach zachodnich) to bardziej połączenie gimnastyki rehabilitacyjnej, fitnessu i technik relaksacyjnych niż duchowa praktyka. Czy prowadzenie dzienniczka (jak jakiś kurczę biegacz albo kulturysta) nie sprowadza asan do zupełnie prymitywnego, fizycznego poziomu? Moim zdaniem nie.
Ogólne założenie treningowych notatek to monitorowanie swoich postępów i wprowadzanie poprawek, jeśli jest taka potrzeba. A przecież w jodze też ma się jakieś cele, coś boli, nie wychodzi, raz idziemy dalej, a raz się cofamy. Większe zwracanie uwagi na swoją praktykę i to, co ciało skomli podczas stania na głowie na pewno przyniesie pozytywne efekty.
Co zawrzeć w takim dzienniku? Zrobiłam w excelu prosty schemat jako przykład:









Intencja sformułowana przed rozpoczęciem ćwiczeń to nie byle co. Może na pytanie o sens życia w ten sposób odpowiedzi nie uzyskamy, ale według mnie lepiej się praktykuje z jakimś mottem z tyłu głowy. Kategorię myśli dedykuję sobie, bo na zajęciach mam taką chaotyczną plątaninę skojarzeń, wspomnień, planów czy zadań do wykonania, że często w ogóle nie jestem świadoma tego, co robię. Aż się śmieję, jak próbuję skojarzyć, o czym dziś myślałam.
Po powyższej tabelce mogę stwierdzić, że ostatnio wzmocniły mi się mięśnie ud, że powinnam bardziej skupiać się na oddechu i nie dawać się przygnębiającej pogodzie ;). 
Żadnych poważniejszych kontuzji (odpukać) nigdy nie miałam, ale wszelkie problemy zdrowotne (przykurcze, zwichnięcia, urazy itp.) również warto uwzględnić i obserwować, co się dzieje podczas praktyki.
Prozaiczne notowanie nie musi być przeszkodą do samadhi, wręcz przeciwnie ;). Obserwujecie się na jodze czy raczej koncentrujecie się na metafizycznych aspektach?

Sunday 24 November 2013

chilli na zimne popołudnie

Właściwie nie mam wielu zarzutów do jesieni. Można usprawiedliwiać smętny nastrój deszczem, zakopywać się na weekend pod kołdrą i pić hektolitry imbirowych herbatek (chociaż jak dla mnie można to robić przez cały rok, tylko chyba niewiele osób z tego korzysta). Fakt, który mnie najbardziej drażni, to wieczna szarość - czy wstaję, czy kładę się spać mam wrażenie, że jest siedemnasta. A co produktywnego da się zdziałać o siedemnastej? Zostaje zawsze kusząca opcja obejrzenia z rodziną filmu, trzymając w rękach miskę z parującym, pikantnym obiadem. Tym razem padło na chilli, trochę imitujące mięsne za sprawą granulatu sojowego. Polecam użyć świeżych papryczek chilli zamiast przyprawy w proszku, wychodzi o wiele ostrzejsze i bardziej aromatyczne.

Chilli sin carne
(jedna porcja obiadowa lub dwie jako przystawka)
- mała cebula
- ząbek czosnku
- 100g ugotowanej białej fasoli
- 1/2 żółtej papryki
- 1/2 szklanki kukurydzy (może być z puszki)
- 2 łyżki przecieru pomidorowego
- 50g granulatu sojowego (lub "tekturowych" kotletów sojowych)
- 2 łyżki oliwy z oliwek lub ulubionego oleju
- pół posiekanej papryczki chili (lub w proszku według uznania)
- przyprawy: 1/2 łyżeczki kminku, szczypta suszonego tymianku, szczypta pieprzu, sól do smaku

Posiekaną cebulę dusimy w małej ilości wody aż zmięknie. Dodajemy zgnieciony czosnek, chilli i resztę przypraw, a po chwili pokrojoną w kostkę paprykę. W między czasie granulat zalewamy wrzątkiem i moczymy z dodatkiem listka laurowego i kilkoma kuleczkami ziela angielskiego. Odcedzamy i dorzucamy do garnka razem z fasolą i kukurydzą. Gdy warzywa zmiękną, dodajemy koncentrat pomidorowy i gotujemy jeszcze moment. Polewamy oliwą lub olejem. Można podać z razowym chlebem albo tortillą.

Saturday 16 November 2013

nowe mazidła od Alterry

Rossmanny rosną w mojej okolicy jak grzyby po deszczu - każda powierzchnia do wynajęcia jest zaraz wypełniana przez półki szamponów i past do zębów. Nie żebym miała coś przeciwko - w końcu to w tej sieci sklepów można dostać mnóstwo niedrogich wegańskich kosmetyków. Wspominałam już o marce Alterra przy okazji jednego z pierwszych wpisów na tym blogu, teraz wspomnę ponownie. Zapraszam na opis i recenzję kilku produktów, które kupiłam w zeszłym tygodniu.

1) Dezodorant Sport. Miłorząb i kofeina - zachęcił mnie napis "Dla mężczyzn", bo uwielbiam męskie zapachy i jawnie ich używam. Ten psikacz moim zdaniem można nazwać unisex, nie pachnie jak kosmetyk typowo dla facetów. Co zawiera oprócz tytułowych składników? Lukrecję, trawę cytrynową, szałwię i sól morską. Po pierwszym psiknięciu zalatywał trochę alkoholem, ale po chwili pachnie całkiem całkiem. Według opakowania zapewnia całodobową przyjemną woń ciała. Opakowanie jest spore i wygodnie się z niego korzysta. Kosztował bodajże około dziewięciu złotych (75 ml).

2) Masło do ciała Winogrono i kakao - mój zdecydowany faworyt. Nie trafiłam do tej pory na roślinny kosmetyk o tak fajnej, gęstej konsystencji. Zapach bardzo przypadł mi do gustu (chociaż na przykład moja mama się na niego krzywi - kwestia gustu), jest dość intensywny, ale świeży i nie za ciężki. Tą ciapką smaruję zwykle łokcie, dłonie i stopy przed pójściem spać. Dobra też do wklepania tuż po gorącej kąpieli. Opakowanie 200 ml za 9,99 zł.

3) Peeling pod prysznic Papaja i kokos - wycisnęłam odrobinę na rękę i pierwsze wrażenie było niezbyt pozytywne. Rzadka, przezroczysta, grudkowata konsystencja i połączenie wiórków kokosowych z zapachem papai wydały mi się dziwaczne. Jednak po użyciu popatrzyłam na niego ciut łaskawiej - dobrze masuje się nim ciało, jest lekko drapiący, lecz nie daje uczucia jeżdżenia po sobie papierem ściernym. Opakowanie jest w miarę praktyczne i ładne (może dla niektórych to żaden plus, ale ja nie lubię mieć szkaradnych produktów w łazience ;). Zapłaciłam za ten peeling 8,99.
Kupiłam jeszcze suszone mango dla brata. Większość Rossmannów ma dość rozbudowane działy z żarciem, także z takim bez produktów zwierzęcych. Zastanawiałam się nad makaronem i orkiszowymi krakersami, jednak zraziła mnie informacja o śladowej ilości jaj lub mleka w większości dostępnej tam szamy. Najwięcej "eko" produktów oferuje firma EnerBio - pasty, mleka roślinne, masła orzechowe itp. 
Robicie zakupy w Rossmannie? Macie jakieś ulubione kosmetyki?

Monday 11 November 2013

spoceni weganie tłuką się telefonami komórkowymi

Po tytule wpisu łatwo się domyślić, o czym mowa (albo i nie, w sumie skojarzenia mogą być różne) - oczywiście o Vegan Fight Fest! Sobota upłynęła mi dość aktywnie - niedługo po jodze trafiłam (co prawda nie za pierwszym podejściem - najpierw prawie wylądowałam na zajęciach w szkole językowej) na ulicę Towarową, gdzie odbywało się seminarium z Urban Escrima. Przez dwie godziny miałam okazję pobić innych i sama trochę się poobijać w ramach kursu samoobrony. Oprócz chronienia się własnym ciałem miałam do dyspozycji nóż, pałkę i... telefon komórkowy, którym musiałam dźgać napastnika. Początkowo byłam nieco skrępowana koniecznością agresywnego zachowania (a co z buddyjską ahimsą? ;), ale szybko wyżywanie się na ludziach zaczęło sprawiać mi frajdę i pod koniec miałam już ostrą głupawkę. Seminarium było prowadzone po angielsku, więc przy okazji mogłam posłuchać cudnego brytyjskiego akcentu (grupa to weganie z Londynu).

Pod wieczór w klubokawiarni Chwila Moment odbył się ciąg dalszy atrakcji - wykład Damiana Parola (klik) na temat budowania masy mięśniowej na diecie wegańskiej. Dobrze, że przyszłam wcześniej, bo udało mi się zająć jedno z ostatnich miejsc siedzących. Zainteresowanych kotłowało się przy drzwiach niemało. Sam wykład ciekawy, dowiedziałam się kilku nowych rzeczy, a niektóre informacje mnie zaskoczyły - co na przykład?
- nadmiar białka w diecie niszczy, a nie buduje mięśnie - maksymalna ilość to około 2g/kg masy ciała na dobę
- soja i quinoa to źródła pełnowartościowego białka, roślinne źródła mają wszystkie niezbędne aminokwasy
- na rozwój masy zaleca się Full Body Workout i złożone ćwiczenia, a nie treningi izolowane
- aktywni weganie powinni suplementować kreatynę (teraz mam rozkminę, czy kupować)
Więcej będzie można przeczytać o tym na stronie Vegan Workout.


Pomiędzy słuchaniem i notowaniem przetestowałam z mamą wegańskie muffinki - moja marchewkowa, mamina czekoladowa. Słodkie jak diabli, ale bardzo smaczne.



Po lewej moja standardowa mina do zdjęć Nie wiem, czy się śmiać, czy płakać.

Po wykładzie i pytaniach zostałam jeszcze na krótkiej rozmowie z chłopakami, którzy prowadzili seminaria. Opowiadali o treningu, odżywianiu, aktywizmie, warunkach życia w UK i o tym, czy od soi nie urosły im cycki (taki żarcik dla wtajemniczonych). 

Znalazłam też moment na szybkie zakupy - na pięterku kawiarni swoje produkty rozpowszechniały firmy Sweet Piggy, Wegarnia i Slow Flow. Nabyłam koszulkę, zapas witaminy D, moją ulubioną herbatę Yogi Tea i przypinkę Team Tofu (myślałam o wyborze Team Tempeh - tylko kto w moim otoczeniu wie, co to w ogóle jest?). 


Dziękuję wszystkim osobom, które miałam ochotę zobaczyć, poznać albo pobić. To był naprawdę udany dzień i trzymam kciuki za kolejne takie wydarzenia w Warszawie.

Thursday 31 October 2013

spis wege knajp w Warszawie

Bycie (bogatą ;) weganką w Warszawie nie jest trudne. Czuję się rozpieszczona ilością miejsc, w jakie mogę pójść i różnorodnością dań, które czekają na spróbowanie. Zdarza mi się recenzować różne knajpy, ale tym razem zrobiłam po prostu suchą listę. Dla siebie, rodziny i znajomych oraz osób zaglądających na tego bloga. Jeśli (jak zwykle) nie będę mogła się zdecydować, gdzie chcę się wybrać na weekendową wyżerkę, zerknę sobie tutaj. Jest to otwarty wpis, to znaczy mam zamiar go aktualizować, kiedy pojawi się coś nowego. Proszę też Was o wrzucanie swoich propozycji, gdyby zdarzyło mi się o czymś nie wiedzieć (chociaż to czysto hipotetyczna sytuacja - gdzie wege jedzenie, tam i ja). Biorę pod uwagę tylko miejsca typowo wegetariańskie lub wegańskie, bo nie lubię bawić się w molestowanie obsługi pytaniami o skład potraw i tłumaczenie, że niestety ryb także nie jadam. Większość z poniższych knajp ma swoje strony facebookowe z aktualnym menu, warto zajrzeć.

     v  Cukiernie
     Ø  Dolce & Vegan (ul. Marszałkowska 115)


v  Indyjskie
Ø  Vega (al. Jana Pawła II 36c)
Ø  Govinda Veg (ul. Nowogrodzka 15)

v  Wietnamskie
Ø  Loving Hut (al. Jana Pawła II 41a/18)
Ø  Au Lac (ul. Chmielna 10)

v  Stołówki/bary
Ø  Green Way (Wola Park, ul. Górczewska 124)
Ø  Green (ul. Szpitalna 6)
Ø  Green Peas (ul. Szpitalna 5)
Ø  SmaczneGo (ul. Wspólna 54a)

v  Marokańskie (hummus & falafel)
Ø  Tel-Aviv (ul. Poznańska 11)
Ø  Marrakesh Café (al. Jerozolimskie 123a)
Ø  Laflaf (ul. Marszałkowska 68/70)
Ø  Mezze (ul. Różana 1a)

v  Fast food
Ø  Krowarzywa (ul. Hoża 42)
Ø  Café Tygrys (ul. Chmielna 10a)

v  Kawiarnio – lunchownie
Ø  Kępa Cafe (ul. Finlandzka 12a)
Ø  W Gruncie Rzeczy (ul. Hoża 62)
Ø  Mysa (ul. Wilcza 40)
Ø  Kubek I Ołówek (ul. Kredytowa 8)
Ø Gruszki Pietruszki (ul. Garbarska 3/5)

v  Restaurancje
Ø  Veg Deli (ul. Radna 14)
Ø Fit and Green (ul. Krakowskie Przedmieście 5) 

v  Inne
Ø  Vege Miasto (Al. Solidarności 60A)
Ø  Lokal Margines (ul. Krucza 23/31)

Sunday 27 October 2013

czego słucham jak już czegoś słucham

Niedługo po założeniu konta na ask.fm dostałam pytanie o to, jakiej muzyki słucham. Faktycznie nie piszę o tym w ogóle na blogu. Chyba dlatego, że nie uważam muzyki za jakąś kluczową część swojego życia, mogę się przez dłuższy czas bez niej obejść. Co nie znaczy, że nie lubię czasem sobie pośpiewać, potańczyć albo podłożyć jakiejś ścieżki dźwiękowej pod swoją codzienność. No i zaczęłam niedawno rapować (proszę się nie śmiać), więc teraz patrzę na inne teksty jako na potencjalną inspirację. Polecam też tłumaczenie albo naukę piosenek w ramach szlifowania języków obcych - zdarza mi się w ten sposób podłapywać słówka z angielskiego. Poza tym mam obecnie w liceum radiowęzeł, więc nie muszę łazić na przerwach z własną empeczwórką. 
Podrzucam Wam garść utworów, które się do mnie przyczepiły w październiku. Oczywiście filmiki nie są moją własnością, podkradzione z youtube.







Powyższe piosenki to głównie nowości na mojej playliście, bo niektóre utwory wałkuję nieprzerwanie od pięciu lat. Zapraszam również na swój raczkujący last.fm.

Saturday 19 October 2013

w berecie czy w skórzanych spodniach - warto zajrzeć na Targ Śniadaniowy na Żoli


Nogi zaniosły mnie dzisiaj na Targ Śniadaniowy przy Alei Wojska Polskiego. Trafić nie było trudno, bo w pobliżu kręciło się sporo ludzi z siatkami albo kawą w papierowych kubkach. Miejsce od razu przypadło mi do gustu, głównie ze względu na duże zróżnicowanie stoisk i klientów. Zakupy robiły tu starsze panie w kożuszkach i beretach, hipsterzy w skórzanych spodniach, małżeństwa z blokowisk i rodziny z dziećmi w wózkach. Jak sama nazwa eventu wskazuje, chodzi głównie o jedzenie. Ale wybór jest nie byle jaki. Od pędów kiełbasy i białych serów, przez holenderskie wafle, tureckie pity, aż do zielonych koktajli i wegańskich muffinek. Na targu reklamują się zarówno knajpy i wózki z żarciem, jak i pojedyncze osoby zachwalające swoje domowe przetwory.






 
Odwiedzający, którzy zaspokoili już głód mogli pomalować sobie twarz (dobra, małoletni mogli), pójść na warsztat dyniowy, nabyć torbę albo książkę. Część wydarzenia odbywa się na zewnątrz, ale sporo stoisk jest też w budynku Gimnazjum nr 55. To właśnie tam spędziłam większość czasu, bo przyszłam głównie z myślą o stoisku The missing bean. Swoją drogą, to mega surrealistyczne uczucie rozmawiać na żywo z osobą, którą "zna" się tylko z bloga! Myślę, że od czasu do czasu będę się tam zaopatrywać - na listę do wypróbowania trafiło masło i mleko konopne oraz bezglutenowa mąka (dobrze byłoby w końcu nauczyć się piec). Zostałam też poczęstowana batonikiem buraczanym i ananasowym, polecam.
A powyżej zawartość mojej torby - czipsy warzywne (jarmużowo - buraczane), bezglutenowe muesli, łuskane konopie i klasyczny hummus.

Znacie inne tego typu miejsca w Warszawie i okolicach? Macie jakieś ulubione?

Monday 14 October 2013

też lubię wszystkich obsmarować - co bym zmieniła w swojej dzielnicy?



Temat pracy na WOK okazał się idealną okazją do ironicznego wywleczenia wszystkiego, co w najbliższym otoczeniu czasem mnie bawi, a czasami doprowadza do szału i niecenzuralnego słowotoku. Myślę, że zawarłam tu większość stereotypów, które pojawiają się w głowie warszawiaków na hasło "Białołęka - Tarchomin" (pomijam ludzi myślących, że to wieś poza miastem, po której biegają kury - mieszkam w stolicy, serio serio). Wiecie coś o tej części Warszawy? A może Wasza własna dzielnica wydaje Wam się najgorszą ze wszystkich i chcielibyście coś w niej zmienić? Ja mimo wszystko mam spory sentyment do swojego podwórka, w końcu kiszę się na jednym osiedlu już trzynaście lat.

read me