Saturday 30 March 2013

mini-happening urodzinowy

Osoby, które śledzą moje poczynania na facebooku oraz członkowie bliższej rodziny pewnie już wiedzą, że wczoraj stuknęła mi się szesnastka. Wielkiego melanżu nie było. Prawdopodobnie wypadałoby się ostro schlać, zrobić kilka salt na śniegu (tak, tak, w Warszawie też były zaspy) albo zajść w ciążę z przypadkowo poznanym panem (tutaj zawinił bardziej brak chętnych niż brak entuzjazmu z mojej strony), ale jakoś się nie przełamałam. Wolę utrzymywać pozory idealnie zrównoważonej duchowo joginki, ascetki, weganki (równowagę fizyczną przemilczę, bo zataczam się na boki na prostej drodze, chociaż nie pamiętam, żebym pijała cokolwiek poza herbatą...). Bojkotuję świąteczny konsumpcjonizm, patrzę z pogardą na pisanki (klik) i spędzam osiem godzin dziennie na pisaniu pracy rocznej z historii na temat dziejów asztangi. Ale miało być o ulotkach.
Chciałam poczuć się wczoraj bardziej krejzi niż zwykle, wymyślić sobie coś odjechanego do roboty. Pierwszy pomysł to zbieranie kasy na Starówce - nie czyste żebractwo, tylko wspaniały artystyczny show. Głównym punktem programu miało być odśpiewanie (głośne) "Czarny chleb i czarna kawa" przy akompaniamencie gitary (tę rolę zaproponowałam Zuźce, której skille obejmują kilka chwytów na tym instrumencie).  Nie wypaliło z przyczyn technicznych - zamieci śnieżnej i mojego zapalenia gardła. Drugim marzeniem było zdjęcie ze strażą miejską, lecz tu trochę stchórzyłam i nie wypatrywałam zbyt zawzięcie funkcjonariuszy, którzy nadawaliby się na modeli.
Ale udało się z ulotkami. Chciałam, żeby tekst był pozytywny, w miarę neutralny i nawiązywał do 29 marca, czyli moich urodzin. Przetłumaczyłam go też na angielski w razie spotkania jakiś obcokrajowców. 
Rozdawałam je z Zuźką w drodze na burgery w centrum. Nie szło mi najlepiej, choć szczerzyłam się od ucha do ucha. Ludzie przedzierali się przez śnieżycę i fukali na nas ze zniecierpliwieniem (jeden pan przystanął i wykrzyknął sceptycznie A co to jest?!). Część karteczek mimo wszystko "zeszła", a pozostałe wylądowały na klamkach i w skrzynkach pocztowych przypadkowych osób z mojego bloku.
Pierwszy raz uczestniczyłam w czymś takim i, szczerze powiem, że propagowanie optymistycznych treści bardzo poprawia nastrój. Mam nadzieję, że ktoś z obdarowanych ulotką też się uśmiechnął.

Saturday 23 March 2013

martwy ciąg = martwy jogin, czyli lotos poza matą

Popularność jogi chyba nadal rośnie, w weekendy można spotkać sale wypełnione po brzegi, a bardziej zaangażowani śmiałkowie pojawiają się nawet w poniedziałki przed siódmą rano, żeby przed pracą pozbyć się odrobiny potu. W wielu gazetach i artykułach spotykam się z opiniami, że asany to świetna propozycja na dzień regeneracyjny dla biegaczy, triathlonistów czy nawet baletnic i kulturystów. A co, jeśli zdarzy się odwrotna sytuacja? Słyszeliście kiedyś o treningu uzupełniającym do jogi?
Brzmi niedorzecznie? Możliwe. Stereotyp, że joga to czysty relaks, nuda i medytacja w siadzie skrzyżnym nadal żyje i niestety ma się dobrze. Jeśli też tak uważacie, spróbujcie się rozgrzać i zrobić kilka pozycji pokazanych na przykład tutaj
Po jodze można mieć zakwasy. Po jodze można rozbudować mięśnie. Po jodze można mokrą koszulką umyć podłogę. Wiem na swoim przykładzie. 
Pomyślmy więc, jak można zostać lepszym joginem. Ćwiczyć regularnie, pilnować regeneracji, odżywiania, nie dociskać się za mocno ani za bardzo nie odpuszczać - wiadomo, podstawy. Jest też inna opcja - wzmocnić się za pomocą innych dyscyplin. Część ćwiczących spojrzy z politowaniem na osobę, która doradzi im chwycić za sztangę i hodować biceps. Ale czemu nie spróbować? Zebrałam kilka ogólnych sugestii. 
1) Bieganie - mięśnie czworogłowe uda, na które nacisk kładą biegacze, grają główną rolę przy wykonywaniu wielu pozycji stojących oraz wygięć do tyłu. Równomierny oddech wypracowany na długich dystansach jest niezbędny, aby prawidłowo praktykować, a kondycja zdobyta dzięki sprintom pozwoli nie "zatkać się" przy trudniejszych pozycjach.
2) Pływanie - na basenie byłam ostatnio może w szóstej klasie podstawówki, więc tutaj spekuluję czysto teoretycznie. Moim zdaniem wzmocnienie mięśni grzbietu może pomóc na przykład w dandasanie, navasanie czy purvottanasanie.
3) Siłownia / trening obwodowy - muskularna łapa w pozycji kija to zbawienie, podobnie jak w urdhva mukha pashchimottanasanie albo bhuja pidasanie. Jogin wbrew pozorom musi mieć zbite bicepsy i tricepsy. Nie wyobrażam sobie zrobienia kukkutasany, gdyby nie regularne ćwiczenia z ciężarkami. 
4) Abs - nie jestem fanką a6w, ale trening na mięśnie brzucha przynosi więcej pożytku niż szkody. Kaloryfer spełni swoją funkcję zwłaszcza w uttana padasanie, staniu na głowie, utkatasanie.
5) Taniec, pilates, gimnastyka - te dyscypliny wrzucam do jednego worka, bo każda z nich wpływa ogólnie na większą elastyczność i równowagę, podziękują za to również ścięgna i kręgosłup. 

Jak to połączyć? Skup się na jodze, jeśli jest ona Twoim priorytetem. W weekend możesz pójść na basen, po pracy/szkole porozciągać się trochę lub chwycić za ciężarki, a w słoneczny dzień wybrać się na przebieżkę lub szybki marsz. Pamiętaj o prawidłowej postawie i oddychaniu przeponą. Na efekty nie trzeba długo czekać.

Saturday 16 March 2013

łapy w piekarniku, a akumulator rozładowany

 Pieczona papryka to teoretycznie rzecz, którą każdy głupi potrafi zrobić. Wystarczy wydrążyć warzywo, napchać czegoś do środka i potrzymać trochę w piekarniku. Dość długo jednak jej nie robiłam, bo ostatnim razem wyszła mi paskudnie zwęglona i rozmięknięta jednocześnie. Dzisiaj motywacją były cztery czerwone papryki, które przymierały w lodówce (dwie zgniłe od razu poszły do kosza). Szczęśliwym trafem, po dwudziestu minutach robienia zadań z chemii, ojciec zagadnął, czy aby coś za bardzo mi się nie przypieka i udało mi się wyjąć naczynie w idealnym momencie. Chociaż może nie takim idealnym, bo sięgnąwszy zadowolona po lustrzankę okazało się, że bateria właśnie siadła. Epickie osiągnięcie musiałam więc uwiecznić kiepściutkim aparatem mojego brata. 

Pieczona papryka
(jedna lunchowa porcja)
- 4 łyżki stołowe czerwonej soczewicy
- 3 łyżki stołowe kaszy gryczanej palonej
- duża papryka (u mnie czerwona), wydrążona
- czubata łyżeczka curry
- szczypta tymianku

Kaszę i soczewicę prażymy przez chwilę razem w suchym garnku, zalewamy wrzątkiem i gotujemy na małym ogniu pod przykryciem około 15 - 20 minut. W razie potrzeby przecedzamy (nadzienie nie może być wodniste). Mieszamy z przyprawami, pakujemy do papryki i pieczemy do zarumienienia w 180 stopniach (zdążycie zrobić ze trzy zadania z chemii, czyli wyjmujemy gdzieś po 15 minutach). Podajemy ze świeżymi ziołami, dipami, surówką lub wegańskimi kotlecikami (u mnie z fasoli, natki pietruszki i pestek słonecznika). Taka niepozorna papryka dostarcza prawie 21 g białka.

Sunday 3 March 2013

sleepy people/śnięci modele




Szkice ołówkiem 6B z ferii 2013/ Black and white sketches, 6B pencil, winter 2013
Marna jakość zdjęć, niestety/Sorry for not very good photos

read me