Saturday 29 June 2013

żywcem mnie nie weźmiecie (to znaczy Warszawa latem da się przeżyć)

typuję mojego brata na drugiego Paulo Coelho, 
poza trafnymi cytatami ma jeszcze talent plastyczny

wegański fast food rozprzestrzenia się z prędkością 
japońskich pociągów, tutaj burgery w Marrakeshu

przekaz bijący w oczy w... toalecie w jednej
z warszawskich mainstreamowych kawiarni

w ubiegły czwartek warsztaty, dziś wieczorem 
spektakl, moje poczucie rytmu nadal w lesie
Nie wiem, po co wyjeżdżać z Warszawy, skoro tutaj jest idealnie (przemilczę jedynie nerwowe skurcze łapiące mnie na myśl o kolejnych utrudnieniach wymyślonych przez ztm). Wyjście do kina minimum raz w tygodniu, taneczne eventy, samosy testowane w kolejnych knajpach, hektolitry wypitej herbaty i wylanego na jogowej macie potu - tak przedstawia się moja czerwcowa rutyna. A w lipcu będą następne filmy, tango, odwiedziny w jakiejś galerii czy muzeum, pieniądze przepuszczane w Empiku, może jakiś piknik albo wolontariat. I ciągłe pobudki o świcie, i żucie owsianki nad starym podręcznikiem od biologii (nie, prędzej nad ulotką z Auchan) na rozpoczęcie dnia, i czekanie na ulewę. Nie ominie mnie oczywiście opuszczenie stolicy na jakieś dwa tygodnie, żeby było "inaczej, niż zwykle". Czy w wakacje musi być inaczej? Lepiej? Gorzej? W każdym razie na brak rozrywek narzekać nie będę, to mogę obiecać.

Na koniec podzielę się parodią, która mnie urzekła - szczerością można zjednać sobie wszystkich, muszę to zapamiętać przy zawieraniu letnich znajomości.
źródło: AbstrachujeTV (urocza nazwa swoją drogą)

Aha, jeśli wiecie o jakiś ciekawych (nieciekawe zresztą też są fajne) wydarzeniach w Warszawie, w których bierzecie/chcecie wziąć udział, dawajcie mi znać, będę wdzięczna.

Tuesday 18 June 2013

Komunijne pamiątki (vel Nie ma to jak w domu)

- To są te lody? Wyglądają mi na smalec – stwierdził ojciec, wskazując na kubełek wyjęty z zamrażalnika.

          Z okazji komunii Ryśka przewinęło się przez nasze mieszkanie kilku gości. Między innymi do Warszawy zawitali dziadkowie, którzy, przemierzywszy długą trasę z okolic Zielonej Góry, zostali w stolicy kilka dni.
          Nie chcę wyjść na osobę dyskryminującą emerytów, ale naprawdę nie jestem za tym, żeby do punktu docelowego docierali samochodami. Pomijam kosmiczne urządzenie, jakim jest GPS (to temat na kilka dobrych powieści), a skupię się na bagażniku. Bagażnik, lekko tylko wypełniony niewielkimi torbami dziadków, to miejsce idealne na wszelkie podarki. Nie wypada przecież pokazywać się dzieciom i wnukom z pustymi rękami.
          Więc co ukazuje się naszym oczom po otwarciu klapy w aucie? Oczywiście w dużej mierze produkty żywnościowe różnego rodzaju. Chyba Warszawa uchodzi za pogrążoną w kryzysie, skoro zostajemy obdarowywani bananami czy jabłkami. Standard to również worek ziemniaków.
          W tym roku było dość skromnie. Lodówka wzbogaciła się zaledwie o twa tuziny wiejskich „eko” jajek, kilkanaście sztuk owoców i jakieś pół kilo mieszanki cukierków (czyżby w ramach kary za moje zbyt słabe oceny? – przecież te czekoladki z pomarańczową galaretką są niejadalne). No i, wisienka na torcie – pudełko lodów waniliowych. To już mnie zirytowało. Po guzik wieźć do dużego miasta, przez osiem godzin, najzwyklejsze w świecie lody?
- Mamy jeszcze kanapki ze smalcem z podróży – trajkotała babcia – Narobiłam domowego smalcu i tak się dziadek zajada!
          Świętowanie szybko dobiegło końca, rodzina się zmyła, a my wróciliśmy do codziennej rutyny. Na wspomnienie w zamrażarce zalegał ten kubełek lodów.
- Ja ich nie jem – nie uległ moim namowom Rysiek – Jem tylko sorbety, bo jestem uczulony na mleko.
          Któregoś dnia po obiedzie ojciec nabrał ochoty na coś słodkiego. Wspomniałam jak zwykle o waniliowym prezencie. Czekała nas jednak niespodzianka.
- Jak to smalec? Kto normalny daje na komunię smalec, i to na dodatek w pudełku po lodach? – nie dowierzałam.
Powąchałam jasną zawartość i skrzywiłam się wymownie. No tak, wanilii to tam raczej nie czuć.
          Wniosek z tego taki, że warto słuchać uważniej opowieści babci, bo inaczej można się ciut rozczarować deserem. Już czekam na kolejne odwiedziny. 

Saturday 15 June 2013

szybki zastrzyk jodu, hemoglobinki i różu


  • 5 łyżek kaszy jęczmiennej mazurskiej
  • 3 czubate łyżki czerwonej soczewicy
  • płat glonów nori
  • średni burak, ugotowany i starty
  • po szczypcie tymianku, kurkumy i chilli
Dzisiaj bez wywodów, rzucam tylko przepisem i wracam do seriali na seansik.tv (nowe uzależnienie?). 
Kaszę i soczewicę prażymy w suchym garnku, zalewamy wrzątkiem i gotujemy na małym ogniu pod przykryciem do wchłonięcia wody (około 15 minut) - ja lubię raczej papkowatą konsystencję. Zdejmujemy z gazu, mieszamy z porwanymi na kawałki glonami i zimnymi buraczkami, doprawiamy. Można jeść na ciepło lub zimno.

Saturday 8 June 2013

żeby weekend był przyjemniejszy

Temperatury utrzymują się już w okolicach dwudziestu stopni, słoneczko pięknie świeci (w momencie, w którym to piszę akurat za oknem widzę walący grad, ale pomińmy to), ludzie objuczeni koszami truskawek popylają na rowerach, uczniowie zaliczają ostatnie sprawdziany, czuć zbliżające się wakacje. A ja otwieram rano jedno oko z jękiem Czy naprawdę muszę wstawać?. Upały i koniec roku szkolnego to najlepsi destruktorzy mojej życiowej motywacji (którą posiadam i tak w ilościach szczątkowych). Wolny czas, którego robi się coraz więcej, jest trudny do zagospodarowania, więc zwykle kończy się parogodzinnym wgapianiem się w laptopa/ścianę/własne palce od nóg. I coś czuję, że jak nie wezmę się w garść, w takim nędznym kisielu spędzę całe lato.
Smęcenie smęceniem (powinnam poszukać jakiś międzynarodowych zawodów w obrzydzaniu sobie świata, z pewnością bym wygrała), ale żyć jakoś trzeba. Wczoraj (dzięki mojej nauczycielce angielskiego, dziękuję!) poznałam kanał SoulPancake na youtubie, który wszystkim polecam na wszelkie codzienne doły, wertepy czy inne nierówności terenu. Podzielę się z Wami kilkoma, które wybrałam jako inspirację akurat na ten weekend.
Candace symbolizuje rodzaj infantylizmu, którego wyzbyłam się (z racji zaawansowanego wieku...) jakiś czas temu, a którego często mi brakuje.

Pep talki zawsze na mnie działają - zwłaszcza, że po angielsku brzmią jeszcze bardziej przekonująco.

Ellen to jedna z aktorek, z którą związałabym się na wieki (mam na myśli związek partnerski, nie żadne liny czy sznury - takie fetysze mnie nie kręcą).

W Warszawie w takim piłeczkowym basenie pewnie sikaliby bezdomni (tak, mój racjonalizm wszystko psuje), ale sympatycznie to przedstawili. Pomysł z balonami z pytaniami też świetny.

Gdzie szukacie sposobów na smutki? Internet to też dla Was główne źródło emocjonalnych bodźców? ;)
źródło filmików: SoulPancake

read me