Wednesday 31 December 2014

o tegorocznej łuszczycy i niekoniecznie postanowieniach noworocznych, bo nie zdążyłam ich zrobić

Sąsiedzi nie testują jeszcze fajerwerków, więc póki co nie czuję imprezowej atmosfery, a nadejście nowego roku pewnie standardowo prześpię. Jednak wzruszenie lekkie mnie dopadło, kiedy zdałam sobie sprawę, że to 2014 był dla mnie cholernie dobry. Nazwałabym go rokiem permanentnej łuszczycy, bo złaziły ze mnie rzeczy, które nagromadziły się przez poprzednie lata, depresyjne gimnazjum i ciężkawy początek liceum. I okazało się, że coś nowego jest pod spodem i mogę nawet taką nową siebie polubić. Ten rok, moje ostatnie "dziecięce" dwanaście miesięcy, spontanicznie został czasem zmian, aktywności, próbowania nowych rzeczy i trochę odpychaniem strachów w kąt.

Najważniejsze dla mnie rzeczy, które się zdarzyły (albo raczej które ja sama zdarzyłam) to:
1) zdanie CAE na zadowalający mnie wynik, poprzedzone wakacyjnym kursem w British Council
2) przebiegnięcie pierwszego półmaratonu oraz wzięcie udziału w biegu wegańskim na dychę miesiąc później
3) przybranie na wadze niecałych dziesięciu kilo, dzięki czemu zamieniłam się z kościotrupa w szczuplasa w notorycznej ciąży gastronomicznej i z tyłkiem instruktorki Pilatesa (a to wszystko na ciężarówkach roślinnej szamy, ćwicząc dodatkowo na siłowni i konsultując się z Damianem)
4) opublikowanie kilku opowiadań w gazecie Cogito
5) zwiedzanie nieznanych mi polskich miast lub odkrywanie na nowo tych, w których już kiedyś byłam (obszerne relacje były z wakacji, ferii i Wielkanocy)
6) branie udziału w różnych wydarzeniach w Warszawie - byłam na przykład na konwencie science fiction na Politechnice, koncercie Natalii Przybysz, urodzinach sklepu Nenukko, różnych targach i w wielu nowych knajpach
7) znajdowanie czasu na robienie rzeczy, które lubię - jogę, czytanie książek i gazet, oglądanie filmów, chodzenie po mieście, pisanie

Żeby nie było za różowo, teraz dla równowagi mniej fajne sprawy, nad którymi postaram się odrobinę popracować w 2015:
1) złe nawyki - garbienie się, obgryzanie paznokci, drapanie pryszczy itp.
2) za dużo czasu spędzonego przy kompie na robieniu... niczego?
3) miałam regularnie medytować, a przez cały rok zrobiłam to chyba 4 (słownie: cztery) razy (ale dostałam pod choinkę specjalną poduszkę, więc teraz nie ma bata, chociaż dziesięć minut dwa razy w tygodniu)
4) chaotyczne jedzenie i treningi, może uda się to jakoś ogarnąć (posiłki typu wafle ryżowe z koncentratem pomidorowym albo popijanie gołąbków kakao nie są godne polecenia, serio, podobnie jak odpuszczanie sobie na treningach albo niechęć do wyjścia na spacer, bo za zimno)
5) za mało się uczę, jeśli chodzi o przygotowanie do matury to póki co nawet nie ruszyłam z bloku startowego, przydałoby się też czytać więcej mądrych książek (gazetka Twoje mięśnie wydana przez Men's Health się nie wlicza, jak smutno)
6) nie dbam o siebie - wkładam na grzbiet co popadnie, zdarza się, że każdy włos mam w inną stronę, a manikiurzystka na mój widok dostałaby zapaści
7) po półmaratonie przestałam biegać, a to był fajny sposób na stres, więc może od wiosny znowu wystartuję z truchtaniem od czasu do czasu


Plusów i minusów okazało się po równo, więc jak dla mnie, osoby, której szklanka jest zawsze do połowy pusta, to jakiś sukces. Chcę, żeby styczeń był miesiącem eksperymentów - jedzeniowych, treningowych, naukowych i innych. Życzę sobie (i Wam) realizacji wszystkich ekscentrycznych planów, jakie wpadną do głowy (coś czuję, że niedługo siądę na poważnie do noworocznych postanowień i wyjdzie mi z tego Ali Baba i 40 rozbójników).

Monday 29 December 2014

aktualne naburmuszenia

- Halo?
- Słucham?
- Odbierasz telefony ode mnie?
- A dlaczego nie?
- Myślałem, że jesteś obrażona.
- Bardzo możliwe. Poczekaj, zajrzę do notesu, gdzie mam aktualne naburmuszenia - Malwina udała, że się rozłącza - Żarty żartami, ale poważnie się zastanawiam nad założeniem takiego zeszytu. Obrażam się na ludzi na tyle często, że zdarza mi się o tym zapomnieć.
- W niektórych kwestiach miło mieć Alzheimera.
- Z tego, co mi się wydaje, to ty nie odzywałeś się przez dwa tygodnie. Ja odbieram połączenia nawet od konsultantów z Plusa. 
- Prawda. Pokłóciłem się już ze wszystkimi, a z tobą jakimś cudem nie.
- O! - zdziwiła się kuzynka.
- Dostałem się na studia.
- O! - powtórzyła - Wiedziałam, że Polibuda przyjmie cię z otwartymi ramionami. W końcu fizyka czy energetyka jądrowa? 
- Architektura - bąknął.
Malwina zakrztusiła się oreo. 
- W Krakowie - dodał ciszej.
Dziewczyna charkała przez chwilę w smartfona, po czym Krzysiek usłyszał, jak nabiera powietrza.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? Kłamałeś przez tyle czasu! Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic! Na co ci była ta rozszerzona fizyka? Ty podły...
Kuzyn odłożył słuchawkę, zostawił telefon na blacie i poszedł nastawić zmywarkę. Zrobił parę skłonów. Otworzył drzwi balkonowe, kiwnął sąsiadce, napił się soku. Niespiesznie wrócił do pokoju.
- ...i jeszcze wyznaje to przez telefon! Zupełnie ocipiałeś - gadała nieprzerwanie Malwina.
- Bez wyzwisk proszę. Prędzej openisowiałem. W końcu mam jaja podjąć samodzielnie decyzję.
- Ale dlaczego w Krakowie? - jęczała kuzynka - Żyłam w przekonaniu, że występujemy w tym samym cyrku.
- To cyrk na kółkach, może się przemieszczać.
- Co ty planujesz, człowieku?
- Wyrwać się z rodzicielskich więzów. Rysować popołudniami nie tylko trójkąty i trapezy. Nauczyć się robić naleśniki.
- Szlachetne cele. Starzy cię nie wydziedziczyli?
- Prawie. Runęła ich wizja zbudowania mojej kariery w stolicy. Nie chcą niczego finansować.
- I co?
- Na ten moment dostarczanie pizzy i pokój wynajęty przez babcię Eweliny. Jakoś będzie.
- Chyba mówisz o sobie. Marny mój los samotnego samuraja walczącego z nierozgarniętą matką i twoimi zdeprecjonowanymi starszymi.
- Wiesz, jak kończą samurajowie. Albo wszystkich poprzecinasz na pół, albo sama honorowo przebijesz się mieczem.
- Masz szczęście, że nie siedzimy w jednym pokoju. Zaczęłabym przecinanie od ciebie.

Monday 22 December 2014

wąsy i suszi mnie












Okazuje się, że targi w okresie świątecznym to nie tylko ruskie na wagę i rogi jelenia do powieszenia na ścianie, ale też masa dizajnerskich ciuchów. W gazetach i Internetach wyszukałam, że wczoraj i przedwczoraj takie imprezy odbywały się w aż czterech czy pięciu miejscach w centrum. Ja zdecydowałam się na 12. edycję Mustache Yard Sale w Pałacu Kultury. Dwa piętra przeróżnych stoisk i setki ofiar mody (niestety w wielu przypadkach faktycznie były to ofiary - albo własnej stylizacji, albo depczących wszystko kupujących). Najwięcej przyuważyłam legginsów, wzorzystych skarpet (jedne były zwinięte jak sushi, pomysł bardzo efektowny), bluz i t-shirtów z napisami i nadrukami. Ceny od przystępnych po kosmiczne. Dla siebie nabyłam dwa elementy odzieży, arbuzowe i flamingowe.
Po zakupach wybrałam się do (jeszcze nieoficjalnie) otwartej Vegan Pizzy na Poznańskiej. Czytałam skrajne opinie na temat tej knajpy i pozwolę sobie podzielić się w skrócie swoim zdaniem po pierwszej wizycie. Lokal póki co jest łysawy, tylko stoliki, bar i kilka ulotek. Zamówiłam pizzę z oliwkami, suszonymi pomidorami i rukolą (na spodzie bezglutenowym, +5zł), a mama podobną, tylko że z bazylią w ramach zieleniny. Czekałyśmy bardzo krótko, może z 10 minut. Pizza ogólnie smaczna, chociaż fani tradycyjnej nie dadzą się nabrać. Ciasto cieniutkie, bezglutenowe kruszy się na brzegach, tradycyjne jest w sam raz przypieczone - z tego powodu spokojnie można zjeść samemu całą i nie pęknąć. Ilość dodatków w sam raz. Ser jest dość klejący, nie ciągnie się, bardziej przypomina serki topione niż zwykły ser do pizzy, w większej dawce jest mdły, ale na mojej pizzy było optymalnie. Menu wygląda fajnie, właściciele oprócz tradycyjnych smaków proponują na przykład pizzę Suszi mnie (z wasabi i sezamem) albo taką z dodatkiem banana. Za dwie pizze i sok zapłaciłyśmy 60 złotych, co wydaje mi się przeciętną ceną jak na pizzerię. Jeżeli wygląd lokalu trochę się podciągnie i będzie można zamówić jedzenie do domu, na pewno będę chciała wypróbować inne smaki.

Saturday 20 December 2014

przedświąteczny letarg/gotuję tylko przed kartkówką z geometrii/zwiększanie pojemności żołądka przed Wigilią

W tym tygodniu czuję swoją zwierzęcość, potrzebę wypełnienia brzucha słodkim i zapadnięcia w sen zimowy. Próby podjęcia jakichś fizycznych aktywności kończą się na powstrzymywaniu się od rozpłaszczenia się na macie i leżenia tak przez następne kilka godzin. Jeżeli nie jestem w ciąży (czego przy mojej popularności u płci przeciwnej bym nie podejrzewała), to idzie zima, a wraz z nią robienie masy.
W środę i czwartek zajęłam się produkcją żarcia na klasową Wigilię, nie tyle z dobrego serca podzielenia się daniami z innymi ludźmi, co w celu znalezienia alternatywy dla uczenia się twierdzenia Carnota czy rysowania kółek wpisanych w trapezy i odwrotnie. Powstały spore ilości sałatki warzywnej, słodkie do bólu ciastka owsiane (zjadłam chyba 10 na 18, więc przetestowałam wielokrotnie, czy na pewno są słodkie) i pralinki Nutello-Rafaello. Służę przepisami, inspirowałam się Jadłonomią i Oh She Glows




Praliny Nutello-Rafaello
na 10 sporych kulek
- 100g daktyli
- 100g orzechów laskowych
- 50g wiórków kokosowych
- łyżka karobu
- 1/3 łyżeczki przyprawy piernikowej




Daktyle namoczyć na 15 minut we wrzątku, odcedzić. Orzechy zmielić w młynku do kawy (możecie zostawić większe kawałki lub rozdrobnić na gładki proszek). Zmiksować razem z karobem i przyprawą piernikową na kleistą masę, dodając ewentualnie kilka łyżek ciepłej wody. Mokrymi rękami formować kuleczki i obtaczać w wiórkach kokosowych. Schłodzić w lodówce przez noc.


Sałatka warzywna klasyczna
na sporą miskę
- 4 ziemniaki
- 2 marchewki
- 3 kiszone ogórki
- 1/2 szklanki czerwonej fasoli
- 1/2 białej cebuli
- 2/3 szklanki groszku
- szklanka majonezu (użyłam tego, ale jeśli macie czas, możecie oczywiście zrobić domowy, na przykład taki)
- po szczypcie soli i pieprzu


Ugotowane ziemniaki i marchewkę pokroić w kostkę, połączyć z drobno posiekaną cebulą i ogórkami. Dodać fasolę i groszek, wlać majonez, doprawić i dokładnie wymieszać.


Ciastka owsiano-słonecznikowe z syropem klonowym
na 18 solidnych ciastek
- 1,5 szklanki prażonych ziaren słonecznika
- 2 szklanki płatków owsianych (użyłam górskich)
- 1/2 szklanki mąki jaglanej (można zastąpić dowolną inną mąką lub większą ilością płatków)
- łyżeczka proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki cynamonu + 1/2 łyżeczki przyprawy korzennej
- szklanka syropu klonowego (jeśli wolicie delikatniejszy smak, dajcie pół)
- 3 łyżki oleju lub oliwy
- 3 łyżki wrzątku
- 3/4 szklanki rodzynek

Wymieszać 1 szklankę płatków z uprażonym na suchej patelni słonecznikiem, mąką, proszkiem do pieczenia i przyprawami. W misce połączyć syrop klonowy z olejem i przelać do suchych składników. Zmiksować ręcznym blenderem, dodając trochę wody w razie potrzeby. Do masy dorzucić resztę płatków i rodzynki, wymieszać. Kulki z ciasta rozpłaszczać na papierze do pieczenia lub naoliwionej blaszce. Piec 10 minut w 200 stopniach (wychodzą przypieczone z zewnątrz i miękkie w środku, jeśli wolicie większe suchary, pieczcie 15-20 minut). Schłodzić, zjeść solo, z dżemem lub kubkiem kakao/ciepłego mleka ryżowego.

Gotujecie już coś na święta? A może tylko jecie? :)
Ja czuję się spełniona kulinarnie, a na wyjazd do dziadków kombinuję z cateringiem (klik).

Friday 19 December 2014

Duży błąd Lewandowskiej (felieton z życia szkoły)





Anna Lewandowska, inni celebryci i stada przyklaskujących im dziennikarzy reklamują akcję Stop zwolnieniom z WF-u. Temat pozbawionych kondycji nastolatków jest taki modny, że pojawia się nawet na próbnych maturach z angielskiego. Nie będę zagłębiać się w to, czy szkolny WF ma sens i jak jest przeprowadzany. Warto jednak zwrócić uwagę, jakie aktywności proponuje nasze liceum poza zajęciami wychowania fizycznego.


Codziennym treningiem w Jose jest kilkakrotne pokonywanie schodów. Dodając do tego pięcio-dziesięciokilogramowy plecak kształtujemy pośladki. Na przerwach element siłowy stanowi odpychanie rękami tłumów idących z przeciwnej strony.
Balans i układy gimnastyczne mogą być trenowane na kilka sposobów, ale radzę robić to tylko zaawansowanym sportowcom, którzy wypracowali już bazę tlenową na schodach (tutaj stawiam na klasy humanistyczne z sali 41 ze względu na konieczność częstego wdrapywania się na szczyt tego pionu). Pierwsze ćwiczenie to przechodzenie przez barierkę przed wejściem do szkoły, poprzedzone kłusem w poprzek ulicy, aby skrócić drogę z przystanku. Bieg buduje kondycję, a skłony i wymachy nóg towarzyszące przedzieraniu się przez łańcuch zapewniają ogólną gibkość. Bardziej wymagający trening czeka nas w szatni po siódmej godzinie lekcyjnej. Aby dostać się do swojej szafki oprócz stalowych mięśni trzeba mieć silną motywację i wolę walki. Przydatne mogą okazać się ochraniacze na kolana i frotka do ocierania potu frustracji, gdy ktoś zacznie się bez pardonu rozpychać. 
Bycie fit to nie tylko nienaganna figura, ale też odporność i witalność. Pan dyrektor nie zaniedbuje tych aspektów, organizując co najmniej raz w semestrze próbną ewakuację, która stymuluje system immunologiczny. Uczniowie opuszczają mury szkolne w cienkich ubraniach, niezależnie od pogody i hartują się na trawniku przed ratuszem. Podniesiony poziom adrenaliny zwiększa wchłanianie cennych biopierwiastków z rześkiego, bielańskiego powietrza. Dodatkowo chodzenie po trawie pełnej zwierzęcych odchodów wymaga refleksu i koncentracji.


W tym świetle pani Lewandowska popełnia duży błąd. Bo jak, biorąc regularnie udział w tylu wyczerpujących aktywnościach, mieć jeszcze siłę na trzy godziny WF-u w tygodniu? Każdy sportowiec wie, że kluczem do sukcesu jest proporcjonalna do ilości ruchu dawka regeneracji. Nie bójmy się powiedzieć Stop! akcji Stop zwolnieniom z WF-u, chrońmy swoje zdrowie! 

aha, jeszcze: klik

Saturday 6 December 2014

Wy jesteście Wielki Biust (prawie twórcze rozmazane zdjęcia)








Natalia Przybysz w Basenie, miał być Prąd i faktycznie był! 
Jeśli jeszcze nie znacie, obczajcie na jutjubie.

Monday 1 December 2014

mały buldog

- Wałówka na Gubałówce najlepsza. Otagowałabym się, ale ciągle nie wyjaśniłeś mi, czemu musiałam zostawić telefon w pokoju. 
- Wystarczy się rozejrzeć, masz tu kilka stadek smartfonowych zombie.
Malwina potoczyła wzrokiem po schronisku. Para w wieku studenckim przy stoliku obok po raz dziesiąty całowała się do zdjęcia, a rodzina zajmująca róg pomieszczenia próbowała ocucić trzech synów, którzy spuchniętymi kciukami zabijali kolejnych wrogów.
- Naprawdę się obawiasz, że zachowywałabym się jak dziewięciolatki? Jedno selfie z pierogami by mi wystarczyło.
- Chodzimy do Zapiecka minimum raz w miesiącu. Nadrobisz.
- Nie o to chodzi. Chodzi o klimat. Spójrz przez okno. Szczyty górskie, kolorowe trawy, spoceni turyści. I to drewniane schronisko. Gdyby zdjąć te paskudne skóry ze ścian, byłoby idealnie.
- Jako organizator wycieczki czuję się doceniony.
- Słusznie. Chociaż ostrzegam, to docenienie nie wyleczy twoich jutrzejszych zakwasów.
- Nie liczę na to. Już wczoraj nie mogłem zasnąć, bo mi nogi drętwiały po całodniowym łażeniu.
- Nie słyszałam, żebyś się wiercił w łóżku.
- Pewnie dlatego, że po pięciu sekundach od położenia głowy na poduszce spałaś.
- Wypiłam wieczorem melisę, siła wyższa.
- Mówił ci ktoś, że śpisz z otwartymi ustami? Ślinisz się jak mały buldog.
- Słodko. Zawsze chciałam mieć psa, ale matka jest uczulona na sierść czy coś tam. Zresztą to przez ten aparat. Noszę go dopiero trzy tygodnie i nie odzyskałam jeszcze władzy nad twarzą - Malwina z niezadowoleniem pokazała na druty na swoich zębach.
- Właśnie, nie wolałabyś wydać tych tysiaków na jakieś nowe zwierzątko zamiast pakować sobie metal do ust? Zwierzątko mogłoby się ślinić zamiast ciebie - Krzysiek odzyskał już siły po skończonym roku szkolnym i wykorzystywał je do ostrzenia dowcipu.
- Aparatu przynajmniej nie muszę wyprowadzać na spacer - wzruszyła ramionami kuzynka.
- Zęby też wypadałoby przewietrzyć.
- Jak nie możesz spać, napij się melisy zamiast obserwować moje uzębienie.
- Z tą melisą to jakaś lipa. Nie dość, że niedobra, to wcale nie uspokaja. Poza tym w takim upale ciężko się zasypia.
- Chyba wynajęcie pokoju na poddaszu to nie był taki dobry pomysł.
- Gdybym był Panem Bogiem, połowę lipcowych upałów zostawiłbym na grudzień...
- Dobre.
- Niestety nie moje, tylko Bolesława Prusa. A przecież w jego czasach globalne ocieplenie nie było jeszcze modne.

Saturday 29 November 2014

tanie szybkie polskie tosty (niesfałszowane)

Jak miewam fazy, że chciałabym się serio zdrowo odżywiać, największą zagwozdką wydaje mi się fakt, że praktycznie nigdzie nie można kupić dobrego, razowego chleba (w ogóle razowego, bo nawet nie wymagam, żeby był dobry). Pięć razy okrążam półkę z pieczywem z Carrefourze, dostaję już przeprostu łokcia od niesienia ciężkiego koszyka i nic. Nie wiem, czy naprawdę zrobienie chleba na zakwasie z ciemnej mąki jest niemożliwe, czy trzeba tam dodawać karmel, mleko i jajka w proszku, a do smaku podlać jeszcze maślanką. Zawsze jakąś alternatywą są wafle ryżowe, chociaż różne fitblogerki też podobno hejtują, że przetworzone (jeny, co współcześnie nie jest przetworzone).
Więc wracając do chleba, kilkuletnie poszukiwania zakończyły się moim przywiązaniem do dwóch piekarni: Grzybki i Białobrzeski. Ciemne pieczywo rzadko wygrywa w moim domu z pszennymi bułeczkami, także zwykle mam cały bochenek dla siebie. Żeby jakoś czerstwe kromki zużyć, kilka dni temu naszła mnie ochota na tosty. Potrzebny jest do nich opiekacz, jeśli go macie przygotowanie tego "dania" zajmuje poniżej dziesięciu minut.

polskie tosty
na jedną porcję
- 4 kromki czerstwego chleba razowego ze skórką (użyłam tego)
- 1/3 kostki wędzonego tofu (około 60g)
- 2 łyżki koncentratu pomidorowego
- 1 ogórek kiszony
- do smaku: sól, pieprz, można poeksperymentować z przyprawą do pizzy albo kebaba ;)



Na każdej kromce rozsmarowujemy po pół łyżki koncentratu, kładziemy tofu i ogórka pokrojone w cienkie plastry. Przyklepujemy kromki mocno dociskając i zapiekamy w opiekaczu (masło maślane) około 5 minut. Podałam z resztą ogórka.

Wednesday 26 November 2014

podejrzane zajęcia

- Czemu leżysz na odwrót? - Krzysiek zastał Malwinę z nogami na poduszce.
- Nie leżę na odwrót, jeśli już to łóżko jest odwrotnie.
- A szklanka jest do połowy pełna czy pusta?
- Zależy, o jakiej połowie mówimy.
- Jak to o jakiej?
- No o większej czy mniejszej.
- Od kiedy ułamki są względne?
- Chyba jest jeszcze coś do odkrycia w matematyce?
- Nie wierzę, że nad tym dumałaś, kiedy wszedłem.
- Chcesz powiedzieć, że myślenie o matmie jest tylko dla mądrych?
- Chcę powiedzieć, że jest lipiec, trzydzieści pięć stopni w cieniu. Niezbyt sprzyjające warunki...
- ...do odkryć naukowych? Pomyśl, jak się musieli męczyć starożytni bez klimatyzacji.
- Niektórzy pewnie byli wachlowani liśćmi palmowymi przez niewolnice.
- Bardziej nadawałabym się na niewolnicę. Mogłabym chodzić w staniku z kokosów.
- Chyba mylisz starożytność z tancerkami hula.
- Taniec brzucha! Miałam zapisać się w te wakacje.
- Jeżeli znowu zaciągniesz mnie na jakieś podejrzane zajęcia, twierdząc, że jedziemy do Empiku...
- To zdarzyło się tylko raz! Przecież wyszliśmy, kiedy kazali nam się rozebrać.
- Powinni zwrócić pieniądze za urazy psychiczne.
- Idź z tym do NFZu, zobaczymy, ile będziesz stał w kolejce.
- Jakbyś przyszła w stroju hula, może przepuściliby nas szybciej do przodu.
- Pewnie pomyśleliby, że jesteśmy z ambasady.
- Ludzie z ambasady zawsze mają lepiej.
- Wszyscy mają lepiej.
- Tylko nie dzieci w Afryce.
- No. Ewelina mi opowiadała, że można zachorować na malarię. Przenosi ją komar widliszek, który żyje tylko w gorącym klimacie.
- Cienias. W Polsce by nie wytrzymał.
- Chyba wystarczy nam tyle chorób, ile mamy.
- Racja. I tak cierpię już na skoliozę, łupież i cylinder.
- Cylinder?
- W oku.
- Czytałam jakiś artykuł, że jak facet jest hipochondrykiem należy odciąć mu dostęp do komputera i alkoholu, to szybko wyzdrowieje.
- Przecież ja nie piję.
- A komputer?
- Wytrzymałbym.
- Sorry, właśnie skazałeś się na dożywotni kapelusz.
- Cylinder.
- Właśnie.
*

(Mam za dużo czasu w tym tygodniu na myślenie o pierdołach i jedzenie burgerów, na dodatek Malwina i Krzysiek mają wakacje. Chciałabym być już tą sobą, którą zawsze sobie wyobrażam, że jestem czy chociażby umieć oddychać przeponowo)

Monday 24 November 2014

urodziny nenukko - wszystko, co dobre (w jedym miejscu, niekoniecznie się dobrze kończy)










W sobotę miałam przyjemność wdepnąć na Mysią 3, gdzie pierwsze urodziny swojego stacjonarnego sklepu obchodziła marka Nenukko. Nie jestem wielką entuzjastką kupowania nowych ubrań, chętniej falami pozbywam się starych, ale po przeczytaniu opisu wydarzenia kilka dni wcześniej stwierdziłam, że trzeba tam zajrzeć. Dlaczego? Bo, w przeciwieństwie do sieciówek, wyprzedaż nie zapowiadała się być staniem w kolejce do kasy i wyrywaniem sobie ciuchów ze sterczącymi przy szwach nitkami. 
Z okazji rocznicy twórcy marki zapewnili roślinny poczęstunek (współpraca z nikim innym tylko coraz bardziej rozchwytywaną Jadłonomią ) w postaci różnych hummusów, granoli i wody z dodatkiem cytrusów oraz możliwość darmowego poćwiczenia jogi. Zajęcia prowadziła Justyna, nauczycielka z Yoga Republic, która reklamuje ciuchy Nenukko w różnych asztangowych pozycjach (sama robi też piękne zdjęcia - klik).
Po tym, jak się powykręcałam w różne strony, asortyment sklepu został już dość mocno uszczuplony, ale skusiłam się na jedne "pieluchowe" spodnie (testuję, czy wygodne na jednym z powyższych zdjęć). Przecenione z trzech stówek na dwie, dostałam wraz z nimi jeszcze dwa oreo (zapakowane tak, że byłam przekonana, że to małe mydełka i prawie wrzuciłam je do kąpieli) i szminkę Gosh (w szmince wyglądam jak klaun, ale jak dawali, to brałam). 
Tak krótko podsumowując, wielkie propsy dla Nenukko za to, że połączyli trzy rzeczy, które uwielbiam - wygodne ciuchy, wegańskie jedzenie i jogę. Gdyby nie ograniczał mnie budżet, byłabym pierwsza, żeby wspierać polskich projektantów.

Wednesday 19 November 2014

roślinna propaganda - o stereotypach, które sami o sobie tworzymy

Jeżeli śledzicie na facebooku jakieś wege strony, wchodzicie na blogi czy siedzicie w tym temacie już jakiś czas, pewnie zauważyliście, że weganie uwielbiają karmić trolle. Nie radzę nawet pomyśleć o słowie "białko", bo zaraz pojawi się pięćdziesiąt agresywnych komentarzy, linki do wątpliwych badań naukowych, aż w końcu ukamienowanie wszystkożercy.
Ale ja nie o tym. Gdy uda nam się w końcu ogół przekonać, że da się na tej wegańskiej paszy przeżyć, zastanówmy się, jakie stereotypy sami szerzymy. Bo kim jest roślinożerca w internecie, a może i we własnych oczach? Wypełnionym po brzegi witaminami, młodym (wiecznie młodym, bo w końcu unika przetworzonej żywności), niezależnym, lewicującym, wszystkowiedzącym, nieskazitelnym moralnie człowiekiem, gardzącym stacjami benzynowymi (bo nie mają parówek sojowych do hot dogów) i podrabianym serem (bo niezdrowy, zresztą porządny weganin przecież nie tęskni za nabiałem).
Uważam, że weganizm to słuszny, optymalny wybór jedzeniowy i poleciłabym go każdemu. Ale nie oszukuję się - taki styl życia wiąże się z ograniczeniami. Po co je mnożyć, łącząc weganizm z innymi szufladkami?
Dlatego, żeby czuć się bardziej wolną trawożerką, stworzyłam przykładową listę z poglądami, którymi "przepisowy" weganin będzie gardził, a które przecież nie są sprzeczne z roślinnym jedzeniem czy (nie daj Boże!) z etycznym życiem.

JEM WEGAŃSKO I...

  • głosuję na PiS
  • nie wiem, co to jarmuż
  • nie lubię zwierząt
  • palę papierosy
  • jestem glutenową królową
  • mam nadwagę
  • noszę skórzane buty
  • piekę kurczaka dla męża
  • często choruję
  • żywię się frytkami i colą
  • podpalam tęczę
jeszcze z przymrużeniem oka: klikklikklik  

Monday 10 November 2014

migawki z listopadowej Warszawy + sezonowa micha

nowe miejsce z wegańskimi bułami, tuż przy
metrze Politechnika (a przy okazji przy Yoga Republic,
więc prędzej czy później przetestuję)
co prawda nie jaram się już tak Igrzyskami,
ale mural zwrócił moją uwagę
piękne puszki z herbatą na wystawie na skrzyżowaniu Brackiej
i Chmielnej (tutaj kiedyś był Traffic, pamięta ktoś jeszcze?)
sklepik z rękodziełem, jeden z 1001 lokali na Chmielnej
nie wiem, co się dzieje, ale
dobry abs
grajek przy Bristolu
dekoracje do świętowania, świętujących brak
zaznacz, co nie pasuje na załączonym obrazku (spojler:
brat zawsze mnie przekonywał, że smoki istnieją...)
Teatr Komedia aka miejsce, gdzie nigdy nie znajdziesz
miejsca parkingowego
odkrywam wege miejsca na Żoliborzu (chociaż mam za słabą
stylówę i za mało w portfelu, lansiarski klimat tej dzielnicy
coś w sobie ma) 
kawiarnia sąsiadująca z Ósmą Kolonią (fajne wnętrze,
owsianki na sojowym i zielone koktajle)
Żeby nie oglądać zdjęć knajp z pustym bebechem, podzielę się na koniec przepisem na mój dzisiejszy obiad. Chociaż kocham banany, daktyle i awokado, staram się przed zimą naładować jak największą ilością polskich warzyw i owoców. Całą rodziną zajadamy się ziemniakami z piekarnika. Wczoraj, z racji wolnego dnia, poza kartoflami, upiekliśmy też ciastka owsiane i dynię. Z resztek powstał poniższy jednogarnkowiec (znaczy ciastek tam nie wrzucałam).

na jedną porcję dla mnie albo dwie normalne ;)
- dwa ziemniaki
- pół małej dyni Hokkaido + 2-3 łyżki oliwy z oliwek
- dwie pietruszki
- trzy czubate łyżki czerwonej soczewicy
- około szklanki pomidorów z puszki (z zalewą)
- pół łyżeczki ostrej papryki
- po szczypcie kurkumy i ziół prowansalskich

Dynię kroimy na plastry, smarujemy oliwą. Nieobrane ziemniaki układamy na blaszce. Pieczemy warzywa w 180-200 stopniach około 40 minut (w trakcie najlepiej obrócić ziemniaki i nakłuć widelcem). Zostawiamy do ostudzenia.
Pokrojoną w kostkę pietruszkę i czerwoną soczewicę (niepokrojoną ;) gotujemy w małej ilości wody około 10 minut, po czym dodajemy pokrojone ziemniaki, dynię i pomidory. Doprawiamy i dusimy pod przykryciem kolejne dziesięć minut.
(Danie związane z piekarnikiem świadczy u mnie o sięgającej zenitu nudzie, a w przypadku tego długiego weekendu, o wybitnej niechęci do nauki. Jeśli macie coś ważnego do zrobienia, lepiej zamówcie chińszczyznę)

Saturday 1 November 2014

Za Mickiewicza bym nie wyszła, ale "Pana Tadeusza" warto poczytać chociażby dla ogłady towarzyskiej.

Jeśli w liceum przeczytałaś/eś w całości "Pana Tadeusza", pewnie możesz się już zaliczyć do elity intelektualistów naszego kraju. Mało kto kontaktuje się z romantykami inaczej niż poprzez streszczenia.
Mickiewicz we współczesnym świecie ma przerąbane. Bo jak romantyk, to pewnie jakieś homo-niewiadomo, wącha kwiatki, pląsa po łące i zalewa się rzewnymi łzami krojąc cebulę.
Ślub z romantykiem byłby dla mnie koszmarem, nie przeczę. Facet z taką ideą miłości jest nie do zdzierżenia w czasach, w których trzeba szybko podejmować decyzje, rozładowywać zmywarkę i rozliczać PITy. Więc żeby wizja denerwująco wyidealizowanego uczucia nie przysłaniała mi widzenia, postanowiłam spojrzeć na Litwo! Ojczyzno moja! pod względem językowym. I to było miłe zaskoczenie.
W towarzystwie nie mam refleksu. Cięte odpowiedzi przychodzą mi do głowy z opóźnieniem i zawsze zazdroszczę tym, którzy rzucają sucharami jak z rękawa. Mickiewicz na musiał być jednym z nich. Poniżej kilka tekstów, które można wykorzystać na spotkaniach, zwłaszcza ironicznie. Wszystko dzięki naszej narodowej epopei (a zostało mi jeszcze siedemdziesiąt stron do końca, czekam na więcej).

- o niezbyt bystrym znajomym:
Tępy nie był, lecz mało w naukach postąpił

- o kimś z nietypowym poczuciem humoru:
Tak dowcipne żarciki umiał komponować,
Iżby je w kalendarzu można wydrukować

- o przesadnie ekstrawaganckim stroju:
Woźny pas mu odwiązał, pas słucki, pas lity
Przy którym świecą gęste kutasy jak kity

- o przyjaźni: (wersja antysemicka ;)
(...) szanują przyjaciół jak pieniądze Żydzi

- reakcja mężczyzny na napomknięcie o związku małżeńskim:
Proszę cię, moja droga, rozmyśl się! uspokój!
Ja jestem tobie wdzięczen, ale niepodobna
Żenić się, kochajmy się, ale tak - z osobna.


read me