Sunday 29 June 2014

roladki z łososia

- Co byś chciał na święta, Krzysiu?
- Na jakie święta?
- Bożego Narodzenia. A widzisz jakieś inne do wyboru?
- Czekaj, bo tym razem ja wychodzę na nierozgarniętego. Mamy listopad, prawda? Dopiero co się zaczął.
- Mhm. Próbuję racjonalnie rozporządzać swoimi zasobami pieniężnymi i nabyć towary, póki jest mniejszy popyt - Malwina błysnęła słownictwem poznanym na podstawach przedsiębiorczości - Poza tym już mnie ręce świerzbią, żeby przepuścić kasę w lumpeksach przy Puławskiej. Potrzebuję kiecki na Sylwestra.
- Nie mam pojęcia, co chcę na Gwiazdkę - Krzysiek posiadał przydatną umiejętność wyłączania się na hasło "kiecka" - Jestem człowiekiem żyjącym tu i teraz, cieszącym się chwilą, zen, mindfulness, te sprawy.
- A propos cieszenia się chwilą, jak tam weekend? Nie widzieliśmy się cały tydzień.
- Święto Zmarłych z rodzicami, a niedziela u siostry ciotecznej ojca na obiedzie. Nie proś o szczegóły. Jedenaście razy odpowiadałem na pytanie, co zdaję na maturze - Krzysiek udał, że podcina sobie żyły nożem do masła - A co u ciebie? Wyglądasz, powiedziałbym, korzystnie.
Malwina siedziała po turecku na stołku i podgryzała słone paluszki. Przyjęła kuzyna w stroju domowym, czyli siwych legginsach i koszuli w prążki któregoś z chłopaków swojej matki. Na ramieniu trzymała swojego chomika Zarazę, który bawił się dredem doczepionym niedawno do jej blond włosów. Poza kilkoma krostkami na brodzie (drugi dzień okresu, a miała iść na basen...) na twarzy dziewczyny malował się spokój i zadowolenie.
- W piątek odsypiałam po imprezie Halloweenowej, a i tak na kacu musiałam jechać na kurs angielskiego. Zapomniałam na śmierć, że umówiłam się z tą native'ką akurat na wolny dzień. Strasznie bredziłam, ale nawet się dogadałyśmy - uśmiechnęła się Malwina - Matka miała mnie obudzić, a sama chrapała do trzynastej. Też zabalowała, tyle że z jakimiś typami z pracy.
- Z jakiej pracy? To nie robi już tłumaczeń?
- Nie jesteś na bieżąco. Znudziła się tym. Teraz pracuje jako, uwaga, uwaga, hostessa. Moja trzydziestopięcioletnia matka chodzi w obcisłych sukienkach i wciska roladki z łososia jakimś obleśnym biznesmenom. No masakra jakaś.
- Wiesz co? Pod choinkę możesz mi kupić rękawice bramkarskie - rzucił kuzyn, żeby nie wyrażać opinii na temat nowej profesji cioci Stankowskiej. 


*

(W Ustce od rana leje, co ja tu robię? Chociaż z darmowym wi-fi wszędzie i tak czuję się obywatelką świata)

Thursday 26 June 2014

w japonkach do "Mam Talent"

- Mówiłam ci, co planowałam jak byłam mała?
- Na pewno coś niecnego. Nie, chyba nie mówiłaś.
- Wcale nie. Teraz jestem bardziej niecna niż kiedyś. Czy to się w ogóle stopniuje? - zastanowiła się Malwina.
- Co mogłaś planować... Ukamienowanie przedszkolanek? 
- Nie.
- Oderwanie głów swoim Barbie?
- Przestań, lubiłam je.
- Sprzedaż kotletów z błota za dolary?
- A na to nie wpadłam. 
- Dobra, powiedz.
- Jak chodziłam gdzieś do trzeciej klasy podstawówki, chciałam ogolić głowę na jeża, zrobić sobie kolczyki w różnych miejscach i pojechać robić rewolucję do krajów muzułmańskich.
- Kolczyki w jakich różnych miejscach? - zainteresował się Krzysiek.
- Zboczeniec.
- Po prostu chcę sobie to lepiej zwizualizować - obruszył się kuzyn - A czemu mi o tym opowiadasz?
- A tak mi się przypomniało - Malwina ruchem głowy pokazała mu dziewczynę obciętą prawie na zero, która stała niedaleko.
- Tak na marginesie, to gdzie jedziemy?
Stali w zatłoczonym 509, który z lekkim posapywaniem sunął w kierunku Gocławia. Autobus tej linii jak zwykle był wypełniony osobami reprezentującymi różne warstwy społeczne - dresami, emerytami, pijakami, gimnazjalistkami w spódniczkach z Marywilskiej i zaślinionymi bobasami ze spoconymi matkami.
- Na tai-chi.
- Żartujesz sobie - Krzysiek opluł się sokiem pomarańczowym (pił zawsze takie z koncentratu, te świeżo wyciskane to jakiś kit).
- Bo my czasami sobie żartujemy, a czasami mówimy na poważnie... - Malwina rzuciła ich ulubiony cytat z "Dymu z papierosa".
- Na tai-chi? Dlaczego niby? Poza tym nie mam nawet japonek - bronił się chłopak.
- To w czym chodzisz na basen?
- Na bosaka. Co za różnica zresztą?
- Proszę, musisz ze mną iść. Co sobotę organizują darmowe zajęcia przed Stadionem Narodowym, a już niedługo zrobi się zimno i zwiną się na najbliższe pół roku. To może być jedyna okazja, żeby spróbować - kusiła Malwina.
- Przecież mam kontuzję kolana. Nawet w piłę na wuefie nie mogę pograć.
- To nie problem. W Chinach ćwiczą to nawet rozpadający się staruszkowie. Z protezami - rzuciła zachęcająco kuzynka.
- Ilu chińskich staruszków z protezami znasz? - kpił sobie Krzysiek.
- Mnóstwo. Całe sterty - zapewniła - Oglądałam wczoraj fragment wschodniego "Mam Talent", w którym osiemdziesięciopięcioletni dziadek wkładał sobie nogę za głowę. Joga, kojarzysz? Robił takie numery jak ośmioletnia córka Huberta, tyle że ona chodzi na gimnastykę artystyczną.
- Fantastycznie. Ale jak ci pod Narodowym okażą się jakimiś psycholami, to się zmywamy.
- Umowa stoi.

*

(Jak jutro się wyrobię, to będzie jeszcze wpis, tym razem o zakupach na wyjazd z Evergreena. Ale wątpię, bo szał pakowania jest silniejszy niż ja. W Ustce też spróbuję się zmobilizować do dalszej grafomanii, bo bez tych wariatów w japonkach smutno mi będzie)

Tuesday 24 June 2014

spacerowicze

- Zauważyłeś, że każdy teraz musi kimś być?
- Co masz na myśli?
- Jakby to ładnie opisać... Kiedy rozmawiam na przykład z ludźmi z klasy, na jakikolwiek temat, okazuje się, że posiadanie jakiegoś poglądu od razu daje ci tytuł. Nie mam zwykłych znajomych, tylko ateistów, meteopatów, wegetarian, kuce, lewaków, słoiki, dyslektyków... O co z tym chodzi?
- Ludzie są bardzo przywiązani do swoich opinii. Zwłaszcza w wieku dojrzewania mamy potrzebę bycia w grupach, bo to dowartościowuje, dodaje pewności siebie, zmniejsza poczucie odpowiedzialności. Nie musisz szukać sensu życia, bo grupa sprzedaje ci całą ideologię - rozgadał się Krzysiek. Dwa dni wcześniej znalazł na dolnej półce w sypialni rodziców grubą książkę pod intrygującym tytułem "Psychologia nastolatków - poznaj i zrozum swoje dziecko", którą studiował wieczorami zamiast powtarzać "Pana Tadeusza". Dało mu to przekonanie, że może rozwiązać wszystkie istniejące problemy.
- Nie spodziewałam się, że to ma takie oczywiste wytłumaczenie. Musimy się dowartościować! Żałosne. Już wolę być nudną sobą - Malwina skrzywiła się, nieświadoma, że właśnie niszczy pączkujące zacięcie psychologiczne kuzyna.
- Niektórzy, w przeciwieństwie do ciebie, mają mniej ambitne potrzeby niż zdobycie władzy nad światem - zażartował Krzysiek, przełykając dumę (i gumę) - Zobacz, w tym momencie należymy do grupy spacerowiczów.
Faktycznie, od godziny chodzili wolnym krokiem po Parku Skaryszewskim. Początek października póki co był wyjątkowo pogodny, więc postanowili nagromadzić jak najwięcej tlenu i witaminy D w organizmach.
- Spacerujemy, rzeczywiście - ocknęła się Malwina i podeszła do najbliższej ławki. Siedział na niej nieświeży bezdomny, który z niedużym zapałem próbował powstrzymać ciężkie powieki przed opadaniem.
- Dzień dobry panu - uśmiechnęła się promiennie Malwina. Krzysiek chrząknął i udał, że zapatrzył się na kaczki pływające w stawie.
- Dobry, dobry pięknej pani - podpity koleżka łypnął na nią okiem, które znajdowało się na wysokości biustu dziewczyny, wyeksponowanego okrągłym dekoltem pastelowego płaszcza - Napiłbym się czegoś.
- Tak właśnie myślałam. Dlatego mogę pana poczęstować... - Malwina zaczęła grzebać w płóciennej torbie, z której po chwili wydobyła termos - ... pyszną herbatą rumiankową!
Bezdomny tak się zdziwił, że dostał czkawki. 
- Za rumianeczek... ik!... dziękuję - czknął - Herbata jest dla... ik!... słabych. Ale pan - wskazał brudnym paluchem w stronę Krzysztofa - na... ik!... pewno ma przy sobie jakąś piersióweczkę. 
- Niestety, wyjątkowo zostawiłem w domu. Następnym razem może. Do widzenia - chłopak ukłonił się i odciągnął Malwinę w stronę fabryki Wedla. Pan na ławce mamrotał coś do siebie przez chwilę, po czym położył się na boku i momentalnie zaczął chrapać.
- To było epickie - Malwina była w szampańskim humorze.
- Ile już zanotowałaś? - zainteresował się Krzysiek.
- Od wakacji dwóch wypiło herbatę, jeden złożył mi ofertę matrymonialną, trzech rzucało za mną kurwami, a jeszcze inny popukał się w czoło. Ale ten był pierwszy z czkawką - cieszyła się.
Malwina od podstawówki czytała dzieła Musierowiczowej, a pod koniec gimnazjum wróciła do ulubionego "Kwiatu kalafiora". Zdecydowała się przejść do czynu i w ramach ESD (Eksperymentalnego Sygnału Dobra, nie mylić z LSD) częstowała domową herbatą. Dlaczego na odbiorców swojego miłosierdzia wybierała tylko i wyłącznie bezdomnych, tego nie wie nikt.

*

(Płodny tydzień, brak szkoły mi służy)

zjadanie muchomorów

- Natychmiast się tłumacz. W ogóle nie chcę słuchać takich rzeczy, ale za późno, bo już powiedziałaś. Chociaż udawaj, że masz wyrzuty sumienia - Krzysiek był wściekły, rzucał urywane zdania i miętosił w rękach swój bilet dobowy. Nie poszli nawet do żadnej kawiarni z tego wszystkiego, siedzieli na brudnej ławce przy przystanku na Placu Bankowym. Niebo było zachmurzone, wiał chyba jakiś halny czy inny pasat. Malwina, ubrana w letnią sukienkę w różyczki, skuliła się i objęła rękami kolana. W normalny dzień Krzysiek od razu zaproponowałby jej swój sweter, ale dzisiaj patrzył tylko tępo na podświetlone logo Pizza Hut po drugiej stronie ulicy.
- No więc... - zaczęła Malwina ("Nie zaczyna się zdania od "więc"!" - usłyszała w głowie skrzekliwy głos polonistki) - Była impreza. Osiemnastka siostry Tomka. Dobrze się bawiłam. Nie myśl, że jakaś mordownia, bardzo kulturalnie, muzyka elektroniczna i białe wino. Grzesiek, ten kudłaty blondyn, który podrywał mnie u Beci, przyniósł sprawdzony towar...
- Sprawdzony towar! - wykrzyknął Krzysiek, łapiąc się za głowę - Mówisz już jak rasowa dilerka! Pijesz przy mnie - okej. Palisz - w porządku. Ale nie dam ci się kompletnie stoczyć. To co dalej? Ciąża? Prostytucja? Zjadanie muchomorów?
- Zjadanie muchomorów? O czym ty chrzanisz? - teraz Malwina była równie wkurzona. Zmarzła, chciała pogadać, a kuzyn wariuje - To, że ty jesteś jakimś cholernym ascetą nie oznacza, że ja też muszę.
- I co ja mam zrobić z taką informacją? Powinienem powiedzieć swoim rodzicom. Powinienem powiedzieć twojej matce - Krzysiek już nie siedział, tylko chodził w tą i z powrotem po przystanku, prawie włażąc pod nadjeżdżający autobus - Chociaż twoja matka...
- Przynajmniej w tej sprawie mogę się z tobą zgodzić. Oboje wiemy, że mówienie mojej matce nic nie da. Gdybyś w ogóle zastał ją w mieszkaniu, obraziłaby się na mnie, że nie podzieliłam się z nią działką - Malwina w niemym ataku śmiechu złapała się za brzuch.
- To nie jest zabawne - kuzyn opadł na ławkę jak sflaczały suflet.
- Słuchaj, staroświecki paranoiku - dziewczyna złapała go swoimi małymi dłońmi za ramiona - Nie jestem ćpunką. To była jednorazowa akcja. Widzisz na moich łokciach dziury po wkłuciach? Śmierdzi ode mnie zielskiem? Bredzę bez ładu i składu?
- Jak zawsze - mruknął chłopak z lekkim uśmiechem. Malwina dobrodusznie go zignorowała. 
- Także nie masz co siać paniki i lecieć na skargę do starych. A o twoim chorym ascetyzmie jeszcze pogadamy - ostrzegła.
Krzysiek nie czuł się stuprocentowo uspokojony, ale przynajmniej przestał mieć wizje kuzynki leżącej w oparach marihuany w jakiejś zasikanej bramie na Pradze. Zauważył, że Malwina ma na sobie tylko cienką sukienkę (spódnicę?) i jest w całości pokryta gęsią skórką. 
- Zaraz, a ty taka goła z domu wychodzisz? Idziemy na pizzę, ale to już! - pociągnął dziewczynę za warkocz i ruszyli w stronę przejścia podziemnego.

***

(Matka po przeczytaniu stwierdziła, że relacja między Krzyśkiem i Malwiną jest jakaś dziwna jak na kuzynów, zachowują się bardziej jak para. Czyli idę dokładnie w tym kierunku, w którym chciałam :)

Sunday 22 June 2014

linki na niedzielę

Długi weekend powoli dobiega końca, a ja zajmuję się tym, co wychodzi mi najlepiej - zużywaniem czasu w dużych ilościach i wsadzaniem na miejsce oczu, które wypływają mi od siedzenia przy komputerze i czytania. Jedynymi zdjęciami, jakie ostatnio zrobiłam jest kilka ujęć rozciapanych owsianek z truskawkami i malinami (skądinąd bardzo dobrych), więc raczej nie ma czym się chwalić. Nawet Krzysiek i Malwina się obrazili i nie chcą ze mną gadać. 
Zainspirowana Vi postanowiłam podzielić się z Wami siedmioma linkami (siedem linków, siedem dni w tygodniu, taka symbolika, jakby ktoś nie wpadł), na które trafiłam w ostatnim czasie i w jakiś sposób mnie zainteresowały.

1) Jak biegać i medytować jednocześnie - dla zabieganych ofiar szybkiego stylu życia: http://www.mindbodygreen.com/0-14121/how-to-turn-your-run-into-a-meditation.html
2) Od niedawna czaderski sklep Pan Tu Nie Stał działa w Warszawie, na ulicy Koszykowej. Ich rzeczy znajdziecie tu: http://pantuniestal.com/sklep/
3) Zapiekanka z ogniska jak znalazł na wakacje: http://wegannerd.blogspot.com/2014/06/babka-ziemniaczana-zapiekanka-z-ogniska.html
4) Innowacje z Berlina - pierwszy sklep bez opakowań: http://ulicaekologiczna.pl/zdrowy-styl-zycia/w-berlinie-powstanie-pierwszy-sklep-bez-opakowan/
5) Wczoraj odbył się górski Bieg Rzeźnika. Pierwsze wrażenia po 80-kilometrowej trasie opisuje wegańska zawodniczka: http://wegankabiega.pl/bieg-rzeznika-cz-1/
6) Dziewięć smętnych piosenek napisanych z powodu prawdziwych zawodów miłosnych: http://hellogiggles.com/9-songs-inspired-real-heartbreak
7) Czemu nie warto starać się być cool w podstawówce: http://www.dazeddigital.com/artsandculture/article/20286/1/cool-in-school-youre-probably-not-anymore

A w bonusie jeszcze letnia stylówa, żebym mogła poczuć się jak blogerka modowa (funkcjonuje nadal określenie fashionistka? niedawno mówiło się przecież szafiarka ;>).

Thursday 19 June 2014

poradnik dla tych, co nie wiedzą, jak zrobić sałatkę

Dziewięć na dziesięć moich śniadań to owsianki i kasze. Wyjątki robię tylko wtedy, gdy od zapachu gotujących się płatków już zaczyna mnie mdlić, czyli niezwykle rzadko. Mimo braku kulinarnych skilli zawsze jakieś alternatywne pomysły się znajdą: tosty, placki, tofucznica albo resztki z wczorajszego obiadu. Od jakiegoś czasu, ze względu na rozkwit stoisk z warzywami w pobliżu mojego osiedla, zdarza mi się wykorzystać kupione zielsko i o szóstej rano tworzyć jakąś wykwintną (mój brat mówi wynkwintnąsałatkę. Z racji, że zielonym trudno się jakoś wybitnie najeść, odruchowo sięgam po największą w domu miskę. Dużym plusem sałatek jest to, że można do nich wrzucić właściwie wszystko, co ma się w lodówce i powinno zostać zużyte (oczywiście jeśli ktoś, tak jak ja, lubi chrupać sobie cykorię solo, na przykład oglądając film, to nie ma tego problemu).

To konkretnie: co dać do sałatki, żeby była zjadliwa i pełnowartościowa jednocześnie?

baza: zielone liście - sałata, szpinak, rukola, endywia, cykoria, kapusta
inne warzywa: surowe - pomidory, ogórki, brokuły; gotowane - buraki, szparagi
białko: tofu, tempeh, kiełki
tłuszcz: awokado, orzechy, pestki (dynia/słonecznik), konopie, siemię lniane, ziarenka chia
owoce: do gorzkawych sałat pasują na przykład truskawki, jabłka, morele, maliny, rodzynki, figi
polewa: oliwa z oliwek, olej, sok z cytryny, sos sojowy, tahini, ocet, syrop z agawy (albo inny słód)

Co dodajecie jeszcze do sałatek? Ja cieszę się z dobrodziejstw lata i chrupię zielone, bo zimą zostanie niewiele ponad kiszoną kapustę ;).

Friday 13 June 2014

podryw na Ukrainę

Wrzesień to idealna pora na licealne imprezy. Jedyny miesiąc w roku oddzielający nieludzkie upały od przenikliwego chłodu i wakacyjne rozleniwienie od wykańczającego reżimu naukowego. Malwina, z racji trafienia do nowej szkoły, starała się bywać na wszystkich domówkach i urodzinach. Równie chętnie chodziła na wielogodzinne posiedzenia pod Poniatem, gdzie korzystała z ostatnich promieni letniego słońca. Tym razem z powodu niepogody znajdowała się z w mieszkaniu Beaty, znanej jako Becia.
- Jak się bawisz? - Malwina przysiadła na skórzanej kanapie obok Krzyśka, który rozsiadł się tam z butelką piwa. Nie pił alkoholu, ale na imprezach zawsze kręcił się z czymś wysokoprocentowym w ręce, żeby sprawiać bardziej luzackie wrażenie.
- Dobrze, świetnie - Krzysiek chrupał czipsy i rozglądał się po pokoju - Właśnie rozmawiałem z jakąś dziewczyną. Olga. Sympatyczna i niebrzydka. Tylko chyba popiła za dużo, bo poszła do łazienki trochę opróżnić żołądek.
- Fajnie. A o czym gadaliście? - Malwina uniosła brwi.
Kuzyn odkaszlnął i zrobił się czerwony.
- O sytuacji na Ukrainie.
- Bosko. Umiesz uwieść dziewczynę - Malwina wybuchnęła śmiechem.
Krzysiek nie odpowiedział. Polityka go zupełnie nie interesowała, ale rzucił pierwszą rzecz, jaka przyszła mu do głowy. Mimo to liczył, że rudowłosa Olga nie podsumowała go w myślach tak ironicznie jak Malwina. Wydawała się całkiem zainteresowana jego bełkotem. W sumie mógł udawać, że też jest pijany.
- Zauważ, że sama mnie zaciągasz na te humanistyczne imprezy. A później się nabijasz. Przecież ja nikogo tu nie znam.
- Ja też nie - wzruszyła ramionami Malwina - Jestem w tej klasie dopiero trzy tygodnie. Ale Olga jest milutka. Dużo się uczy, więc w weekendy musi sobie odreagować. I nie ma chłopaka - dziewczyna mrugnęła konspiracyjnie i zaczęła szukać papierosów w torebce. Gdy tylko wygrzebała paczkę czerwonych Malboro, zleciało się około ośmiu nałogowców spragnionych tytoniu. Malwina hojnie rozdzielała szlugi między znajomych.
- Widzisz, do mnie ludzie sami lgną - uśmiechnęła się zalotnie i, prowadzona za rękę przez jakiegoś rozczochranego blondyna, zniknęła w drugim pokoju.
Krzysiek został na kanapie. Próbował podrygiwać w rytm dubstepowej rąbanki sączącej się z laptopa. Zauważył Olgę wychodzącą chwiejnym krokiem z toalety. Zrobił jej miejsce i nalał soku pomarańczowego do dwóch plastikowych kubeczków. Do rana jeszcze daleko.


***

(Postaram się coś ugotować albo popstrykać jakieś zdjęcia w najbliższym czasie. Myślałam też o jakimś wpisie o jodze. Wystawianie ocen już zaraz, więc liczę, że wrócę do świata żywych. Miłego weekendu!)

Tuesday 10 June 2014

singin' in the rain

- No to powiedz mi... Kim chciałbyś zostać w przyszłości? - Malwina przykleiła twarz do szyby baru Loving Hut i patrzyła na deszcz zalewający miarowo schody do Metra Politechnika. Była już trochę zmęczona, ale to ona wymyśliła comiesięczną ankietę pod uroczym tytułem "Poznajmy się lepiej" i nie miała zamiaru się poddawać. Zwłaszcza, że było to dopiero drugie spotkanie z tej serii, a przygotowała w sumie pięćdziesiąt cztery pytania.
Krzysiek skończył właśnie żuć ostatnią sajgonkę, zadowolony odchylił się na krześle i poklepał po brzuchu. Chętnie zająłby się teraz tylko i wyłącznie trawieniem, ale dobre przygotowanie Malwiny zbiło go z tropu. Popił wody gazowanej i popadł w zadumę.
Co jej powiedział do tej pory? W metrze dowiedziała się, że jego jedynym nałogiem są różowe orbitki. Kiedy płacił Wietnamczykowi za jedzenie wyznał, że podrabiane adidasy kupuje zawsze w Hali Banacha. Wychodząc do toalety usłyszała, że chciałby nie być poważnym człowiekiem, ale nie potrafi. Czy to nie wystarczy? To i tak największa ilość zwierzeń, jaką z siebie wykrzesał przez ostatnie osiemnaście lat. 
- That's a hard one - mruknął - Bez przesady, to akurat wiesz. Będę ratował ludzkie życia, jak mój tatuś. Albo odziedziczę po mamusi kancelarię adwokacką - zaśmiał się gorzko.
Kuzynka popatrzyła na niego ze współczuciem. Racja, to pytanie było niezbyt trafione, zwłaszcza dla osoby w klasie maturalnej.
- Sorry, nie pomyślałam - powiedziała - Chyba nie będę cię już męczyć. Wiesz, kim ja chcę dziś być? Tak cudownie leje, że wyszłabym i zaśpiewała "Singin' in the Rain". I do tego piękne stepowanie. Studenci z Politechniki by oniemieli. Szkoda, że założyłam trampki.
Krzysiek pokiwał głową. Nie wątpił. Gdyby Malwina miała ciut więcej energii, na sto procent zaczęłaby stepować.
- Chcesz coś jeszcze? - machnął ręką w stronę menu.
- Dzięki, nie. Wiem, że masz dużo kieszonkowego, żeby mnie rozpieszczać, ale przez nasze gastronomiczne obrady muszę kupować coraz większe ciuchy. Idziemy - kuzynka już stała, podciągając getry na swoich umięśnionych łydkach - Muszę kupić kątomierz, pamiętaj. 
- Zupełnie zmokniemy - stwierdził Krzysiek.
- Właśnie taki miałam zamiar. Dlatego nigdy nie biorę ze sobą parasola. Uwielbiam, jak mascara spływa mi po policzkach.
Po powrocie do domu Krzysiek włączył laptopa i wpisał "maskara" do Google'a.


***

(Planuję zaśmiecać teraz bloga Malwiną i Krzyśkiem, bo chcę w przyszłości z tych dialogów sklecić coś w stylu zbioru opowiadań. Jakbyście bardzo chcieli czegoś innego, protestujcie w komentarzach)

Wednesday 4 June 2014

dlaczego warto zostać krwiodawcą?

- Zostanę Honorowym Krwiodawcą - wypaliła nagle Malwina, podnosząc wzrok znad kubka z kawą.
Siedzieli w Starbucksie przy rondzie ONZ od dobrych dwóch godzin i wzmocniona latte, w przeciwieństwie do entuzjazmu dziewczyny, zdążyła już dawno ostygnąć.
- Do tego chyba trzeba mieć osiemnastkę? - bardziej stwierdził niż zapytał Krzysiek. Nie chciał od razu zniechęcać dziewczyny, ale znał swoją kuzynkę na tyle długo, że miał czas przywyknąć do jej chaotycznych pomysłów.
- No trzeba, trzeba, ale wytrzymam jakoś te półtora roku. Będę gromadzić czerwone krwinki - Malwina wypięła dumnie biust okryty farbowaną chustą - Zresztą nie wiesz jeszcze najlepszego, więc nie przerywaj. Najlepsze jest to, że można za darmo...
- ... jeździć komunikacją miejską? - nie wytrzymał Krzysiek. Przygody związane z Zarządem Transportu Miejskiego były stałym elementem ich rozmów i można było zgadnąć, że w którymś momencie temat zejdzie na ceny biletów.
- Nienawidzę cię, wiesz? Zawsze musisz zniszczyć mi puentę. Ale czy to nie cudowne? Jak nie będę miała kasy albo nie będę chciała robić prawa jazdy, to takim prostym sposobem wszystkie przejazdy mam za darmo. Na dodatek przed oddaniem krwi robią ci większość badań, za które u lekarza poszłoby kilka stów. Jakby co wykryją HIV-a, żółtaczkę...
- Nie masz jeszcze chłopaka, a już się martwisz HIV-em? Ładnie, na kogo cię wychowałem? - kuzyn udawał zgorszonego, jednak widząc, że Malwina robi się czerwona, szybko się zreflektował - To ile tej krwi można oddać?
- Na raz około pół litra. Później trzeba zrobić minimum trzy miesiące przerwy, chyba że oddajesz płytki krwi, to wystarczą dwa tygodnie. Żeby zostać Honorowym Krwiodawcą, musisz oddać w sumie siedemnaście litrów. 
- Siedemnaście litrów? Boże święty! Przecież człowiek ma chyba w sobie pięć...? Skąd tyle krwi?
- Nasz organizm szybko się regeneruje. Ta krew się jakoś odtwarza... - kuzynka gestykulowała zajadle, starając się przywołać wszystkie informacje z dziedziny biologii, jakie pamiętała jako ambitna uczennica klasy humanistycznej. Efekt chyba nie przekonał Krzyśka. Chłopak nienawidził lekarzy. Nienawidził igieł. Szczerze powiedziawszy, wizja wylewania z siebie wiader krwi w celu jeżdżenia za darmo jakimś zatęchłym autobusem wydawał mu się mało kuszący.
- No i dostajesz osiem czekolad - Malwina triumfalnie klasnęła w ręce.
To już brzmiało lepiej. Czekoladę można uznać za jakąś motywację. 
- Wystarczy pojechać do dziadków na święta, żeby napchać się słodyczy - wzruszył ramionami - Czyli na osiemnastkę planujesz wielki tatuaż na plecach i konsumpcję ośmiu czekolad?
- Nie do końca. Osób z tatuażami nie biorą. Za łatwo o zakażenie, nie chcą ryzykować. Także dziary póki co odpuszczam. 
- Zawsze możesz zrobić je na starość. Skóra trochę ci obwiśnie, ale będziesz niezłą punkową babcią - doradził niezbyt taktownie Krzysztof. Malwina zmarszczyła nos.
- Pomyślmy, ile by to zajęło... Czekaj - dziewczyna włączyła funkcję kalkulatora w komórce i zamyśliła się - Siedemnaście litrów podzielić na pół, podzielić na trzy miesiące... Dziesięć? To lata czy miesiące? Jakoś dużo - zmartwiła się.
- Chyba razy trzy miesiące, a nie podzielić. A podziel to przez dwanaście miesięcy - przewrócił oczami Krzysiek. Gdy w swoim liceum miał do czynienia z dziewczynami tak opornymi na przedmioty ścisłe jak Malwina, był skrajnie poirytowany. Jednak dyskusje z kuzynką raczej bawiły go i rozczulały.
- Wychodzi osiem lat. To będę już stara, masakra. Za stara na tatuaż. I załatwię to do dwudziestego szóstego roku życia tylko, jeśli będę cały czas zdrowa. Sama nie wiem. Chyba potrzebuję następnej kawy.
Krzysiek uznał temat Honorowego Krwiodawstwa za chwilowo zamknięty.

read me