Wednesday 29 October 2014

Lubię rzadkie owsianki, więc tej nie powinnam za bardzo lubić, ale świat nie jest taki logiczny, więc lepiej brać, co dają.

Koncepcja food pornu za bardzo do mnie nie przemawia. Wolę, żeby jedzenie smakowało, a nie wyglądało, a to nie zawsze idzie w parze. Położenie na talerzu z zupą listka bazylii nie dostarcza mi wielkich uniesień, a oglądanie zdjęć sterty pancakesów na tumblrze wywołuje prędzej wrażenia estetyczne niż kapiącą ślinę. 
Lubię rzadkie owsianki. Szare, lejące, z pływającymi kawałkami suszonych owoców i orzechów.
W niedzielę dzięki zmianie czasu miałam dodatkową godzinę rano przed wyjściem na jogę. Znowu sięgnęłam po płatki owsiane, ale tym razem zmieniłam trochę proporcje i czas gotowania. Śniadanie wyszło jak zwykle brzydkie, za to bardzo gęste, słodkie i zalepiające. Skutecznie zabija chęć na słodycze i daje dużo energii na dłuższy trening. (No i 41g białka, trolololo)

na porcję:
- 3/4 szklanki płatków owsianych górskich
- 2 szklanki mleka sojowego niesłodzonego
- 3/4 szklanki posiekanych suszonych daktyli (9 sporych sztuk, polecam ekologiczne)
- 1/4 szklanka migdałów, w całości

Do gotującego się mleka wsypujemy płatki. Gotujemy 10 minut na średnim ogniu, po czym dorzucamy daktyle i migdały. W razie potrzeby dolewamy wody i gotujemy kolejne 10 minut. Gdy płatki nie wchłoną jeszcze całego płynu, wyłączamy gaz i zostawiamy pod przykryciem. Myjemy zęby, ubieramy się albo stoimy chwilę na głowie, po czym podgrzewamy owsiankę i jemy. Można przygotować wieczorem na kolejny dzień, często robię tak podczas tygodnia szkolnego.

Thursday 23 October 2014

hipotetyczna kiecka

- To jakiś ponury żart - warczała Malwina, wychodząc z kościoła.
- Sama chciałaś tu przyjść.
- Nie chciałam - sprostowała - Musiałam. Chociaż teraz nie jestem taka pewna, czy podołam przygotowaniom do bierzmowania w przyszłym roku.
- To po co to robisz? Twierdzisz, że jesteś niewierząca, masz plakat Madonny na drzwiach i przebierasz się na Halloween.
- Katolicy nie uznają piosenek Madonny? O Boże! - jęknęła dziewczyna - Czego się nie robi dla ślubu kościelnego!
- Baby - westchnął Krzysiek - Będziesz latać na msze, nagle w siedemnastym roku życia, dla hipotetycznej białej kiecki?
- Sam jesteś hipopotam. A suknię mam już wybraną, w tym sklepie przy Dworcu Wileńskim.
- Aha. A jakiegoś męża naprędce znajdziesz na przystanku autobusowym.
- To motyw z wielu filmów - zauważyła Malwina - Możesz się śmiać, ale nie będę sobie teraz zamykała tylu furtek. 
- W takim razie radzę też się obrzezać i otworzyć trzecie oko.
- Śmieszne. A co, jak mnie ktoś poprosi, żebym była matką chrzestną jego dziecka?
- Jestem pierwszy na liście? - wystraszył się kuzyn.
- Raczej na liście rezerwowej. Czy wszystkie kościoły są takie lipne?
- Liczyłem, że ten ci się spodoba. Inaczej nie jechalibyśmy aż na Wilanów. Ludzie są tu wyperfumowani, pełno nadzianych artystów...
- Chciałeś mnie uchronić od moherowych babć? Szkoda, przynajmniej miałabym się z czego pośmiać.
- A z czego tu się śmiać? Wiara to jakiś powód do wstydu? - nastroszył się Krzysiek, wsuwając różaniec do kieszeni dżinsowej kurtki.
- Jeżeli w definicji Polskiej wiary zawiera się homofobia i rzucanie cegłami w Owsiaka, to tak.
- Błagam! Może jeszcze damy pedałom adoptować dzieci?
- A żebyś wiedział! - Malwina popatrzyła na kuzyna zaskoczona, bo do tej pory używał słowa "pedał" tylko w kontekście części od roweru - Jak to się stało, że znam cię tyle lat, a nie wiedziałam, że masz problemy z tolerancją?
- Pewnie nie wiedziałaś również, że mam grzybicę stóp. Jestem pełen tajemnic. Ja nie mam żadnych problemów, Malwina! Po prostu nie daję sobie wciskać tego medialnego szajsu, którym wszyscy się karmią. I jeśli pogląd, że do spłodzenia dzieci jest potrzebny ojciec i matka został obalony, to zadzwoniłbym najpierw do jakiegoś biologa.

*

(I tak się skończyło zajrzenie do gazety Wprost w poczekalni u dentysty i przeczytanie jednego wywiadu. Szkoda, że nie mam niskiego ciśnienia, bo umiem je sobie skutecznie podwyższać)

Saturday 11 October 2014

Koniec Świata

Powódź mającą zniszczyć Warszawę zapowiedziano z odpowiednim, dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Tak, żeby ludzie zdążyli wyrobić sobie solidną opinię.
Media nie mówiły o niczym innym. Stolica miała swoje pięć minut. Informacje o warszawskim końcu świata (albo raczej Końcu Świata, czy nawet KOŃCU ŚWIATA) wyparły w wieczornych wiadomościach Putina, pałeczki okrężnicy, a także nowy rekord Guinnessa w zapuszczaniu paznokci u nóg. Do studia zapraszano ekspertów ze wszystkich dziedzin: geografów, astronomów, meteorologów, przedstawicieli Kościoła Latającego Potwora Spaghetti i księży (również pedofilów). 
Mieszkańcy miasta podzielili się na kilka zwalczających się obozów. Ci, którzy nie mogli udźwignąć ciężaru tragedii, wypierali zasłyszane fakty. 
- To niemożliwe. Na najbliższym nam morzu, Śródziemnym, nie robią się takie fale, coby nas mogły zalać - zapewniała ekspedientka z Biedronki - Zresztą wróżka przepowiedziała mi, że za pół roku spotkam miłość swojego życia.
- Nie ma wystarczających danych, aby stwierdzić, że pi razy objętość wody pokryje całą powierzchnię Warszawy - wypowiedział się matematyk z Politechniki. 
Druga grupa, ssąca kciuki przed telewizorami, zaczęła spisywać testamenty. 
- Nigdy nie przypuszczałam, że nawrócę się na chrześcijaństwo - wyznała nauczycielka filozofii z prywatnego liceum - Ale teraz widzę, że Pan ma wobec nas wyższe cele. Przyjęłam chrzest i jestem gotowa oddać się w ofierze za zbawienie przyszłych pokoleń.
- Mogłam być milsza dla koleżanek - szlochała dziesięciolatka.
Większość dyskontów i sklepów internetowych w ciągu kilku dni zostało z pustymi półkami. Przerażeni konsumenci gromadzili konserwy, suchary i karmę dla psów. 
Nie udało się uniknąć zwolenników anarchii:
- Po cholerę recykling, i tak wkrótce umrzemy! - wrzeszczeli gimnazjaliści, przewracając kosze na śmieci.
Pierwszy miesiąc minął jak z bicza strzelił. Po czterech tygodniach ludzie ucichli, zapijając ewentualne smutne refleksje podwójną wódką z wódką. Nikt nie odliczał dni, nie było bilbordów z przypomnieniem, wstrzymano sprzedaż kalendarzy na kolejny rok i nie zapowiadano już dalszych premier kinowych. Prezenterzy telewizyjni i pogodynki ubierali się na czarno, żeby podkreślić, że cierpią razem z mieszkańcami.
Warszawa z dnia na dzień wydawała się coraz brzydsza, w oczekiwaniu osowiała i zestarzała się o kilka lat. Nawet wielopokoleniowi mieszkańcy przyznawali, że to nie to miasto, w którym kiedyś się zakochali.

Marianna nie mogła usiedzieć na tyłku. Spakowała się i postanowiła jechać na jogę. Wzięła podręcznik od biologii z zamiarem poduczenia się w autobusie na piątkowy sprawdzian. Tego dnia zajęcia dla początkujących miała prowadzić Kasia. Marianna była ciekawa, jaką sekwencję asan zaproponuje. 
Dziewczyna ruszyła w stronę pętli autobusowej. Na ulicy było praktycznie pusto. Trwające od paru dni ulewy sprawiły, że każde wgłębienie w chodniku było wypełnione wodą. Mimo wczesnej pory czarne jak cola niebo sprawiało ponure wrażenie.
Marianna wsiadła w 101 w celu dotarcia do metra. Zawsze wybierała miejsce z tyłu, wciskała słuchawki w uszy i odpływała. Na trzecim przystanku autobus stanął, a kierowca otworzył wszystkie drzwi i kazał wysiadać. Nieliczni pasażerowie posłusznie opuścili pojazd. Marianna próbowała przesiąść się w 186, ale on też nie ruszał się z miejsca. Za nim zaparkował 509, prosto w wielkiej kałuży. Sygnalizacja świetlna i piekące w oczy żarówki w autobusach oświetlały czarne niebo i czarny asfalt. I deszcz, mnóstwo deszczu. Dziewczynę z klekotem minęły trzy kolejne sługusy ztm, każdy z napisem "Przejazd techniczny" na czole i bez pasażerów. Marianna zrezygnowana naciągnęła kaptur i zawróciła w stronę domu. Nie miała daleko.

Kiedy zdejmowała w korytarzu mokre ubrania, usłyszała głosy swoich dwóch sióstr.
- Gdzie byłaś? - zaczepiła ją dwunastoletnia Ada.
- Próbowałam pojechać na jogę, ale autobusy odmówiły współpracy.
- Nic dziwnego, sklerozo - mruknęła Lena z kanapy - To dzisiaj.
- Co: dzisiaj?
- Koniec Świata. Jak mogłaś zapomnieć o czymś takim? W pale się nie mieści - Lena miała w tym roku zdawać maturę, przez co stała się jeszcze bardziej sceptyczna niż wcześniej.
- Cicho, cicho. Nas nie zaleje - piszczała Ada.
- Skąd ta pewność, dziecino?
- Mieszkamy na szóstym piętrze. Woda dojdzie najwyżej na drugie.
- Guzik prawda. Jak będą mocne fale, to budynek szybko się przewali. Zwłaszcza, jak wszyscy mieszkańcy wylezą na dach. Dół zaraz namoknie i nasz blok sypnie się jak domek z kart. 
- Przestań, specjalnie mnie straszysz - rozpłakała się najmłodsza i pobiegła na poddasze do swojego pokoju.
Marianna popatrzyła z dezaprobatą na starszą siostrę.
- No co? Przynajmniej będzie miała o czym napisać w swoim pamiętniczku.
- A ty w to nie wierzysz? W Koniec Świata?
- Przeżyłam 2012, kilka meteorytów, które miały uderzyć w Ziemię i rozstanie z chłopakiem. Nie wierzę - Lena wzruszyła ramionami.
- Po co ludzie mieliby robić sobie taką krzywdę? Te informacje w mediach, pustki w sklepach. Warszawa prawie sama legła w gruzach - nie rozumiała Marianna.
- Marny ze mnie naukowiec, ale zaryzykujmy. Skąd wytrzaśniesz tyle wody? Pada prawie bez przerwy, to prawda. Wisła trochę wylewa. I to ma zniszczyć całe miasto? Chyba, że Bóg, wredna niecnota, chce nas zmotywować do budowy drugiej arki - dziewczyna zaśmiała się ironicznie.
Marianna nie odpowiedziała. Nie lubiła kłócić się o sprawy religijne, a była bardzo wierząca. Chociaż musiała przyznać, że argumenty siostry brzmiały sensownie.
Lena, widząc jej konsternację, nie drążyła tematu.
- Nieważne - powiedziała - Co by się nie działo, ja chcę się zrelaksować. Robię sobie gorącą kąpiel, także łazienka zajęta przez godzinę.
- Okej. A o której miał być ten Koniec Świata? - zapytała jeszcze siostra.
- Jak wchodziłam dziś na fejsa ludzie pisali, że o osiemnastej - rzuciła Lena, wchodząc do wanny. 
Marianna popatrzyła na zegar w kuchni. Pół do. No świetnie.
Zaparzyła sobie cynamonową herbatę (miała dziwny posmak, ale fajnie rozgrzewała) i umościła się w łóżku z książką. 
O osiemnastej ktoś zadzwonił do drzwi. Dziewczyna, ubrana tylko w cienką, białą koszulę nocną wyszła niechętnie spod kołdry. Pomyślała, że rodzice znów zapomnieli kluczy. Bez wahania otworzyła.
Na progu stały trzy nieznane jej osoby. Dwóch mężczyzn i kobieta, w czarnych skórzanych strojach, czarnych okularach, z teczkami i pistoletami w dłoniach. Weszli do mieszkania zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi. Marianna powoli cofnęła się w stronę ściany.
- Ada! Lena! - krzyknęła słabo.
Drżącymi rękami sięgnęła po telefon leżący na komodzie. Nie działał. Mężczyźni zbliżali się do niej coraz bardziej, a kobieta obstawiała wyjście.
- Co do...? - Lena weszła do salonu z pianą na włosach. Na widok zastanej sytuacji upuściła ręcznik, którym owinęła się w pasie.
Marianna zauważyła jeszcze, że siostra ogoliła prawą łydkę, po czym usłyszała strzał i poczuła ciepło rozchodzące się w głowie.

Przedstawiciele rządu siedzieli przy długim stole. Pili czarną kawę. Czarną jak niebo nad Warszawą poprzedniego popołudnia. Jeden z mężczyzn wstał i zabrał głos.
- Nie udało nam się zbudować drugiej linii metra przed wyborami... - zaczął - ...ale jak sprytnie udało nam się to rozwiązać!
I skreślił Warszawę z mapy Polski. 

read me