Sunday 28 February 2016

nie ćwiczę, bo...bolą mnie kolana

Powodów, żeby zostać na kanapie jest mnóstwo. Coś z pogodą zawsze nie tak (1030 hPa to przecież jakieś nieludzkie warunki do biegania), nie mam odpowiednich butów, a od potu wyskakuje mi wysypka. Pomijając kompletnie abstrakcyjne wymówki, dużo ludzi skarży się na problemy zdrowotne i kontuzje. Z marszu mogę wymienić trzy koleżanki po operacjach kolan i dwie, które regularnie chodzą w stabilizatorach (wszystkie rocznik '97, nie że jakieś babcie). Nie wiem, czy brak ruchu jest bardziej niebezpieczny od zbyt forsownych bądź źle dobranych ćwiczeń (temat na pracę magisterską). No ale powiedzmy, że nasz treningowy neofita ma czas i chęci, ale ma też bolące po ćwiczeniach kolana. Gdzie popełnia błąd?

1) Za krótka rozgrzewka (albo jej brak)
Łączę się w bólu ze wszystkimi, którym rozgrzewki idą jak po grudzie. Dużo łatwiej pod wpływem impulsu zerwać się z krzesła po ośmiu godzinach siedzenia, trzasnąć dyszkę albo sto pompek, po czym klapnąć z powrotem, niż najpierw przez kwadrans maszerować i robić krążenia ramion. Kiedy po długim bezruchu chcemy się brać od razu za intensywne ćwiczenia, zaskoczony i sztywny organizm częściej będzie bolał i strzykał. Idealnie, jeśli przed np. treningiem nóg na siłowni na początku kilka minut spędzimy na bieżni/rowerku, żeby podnieść tętno, później zrobimy krążenia bioder, wymachy i dynamiczne skłony, a przed każdym "prawdziwym" ćwiczeniem jeszcze wstępną serię bez obciążenia lub z małym ciężarem. Dzięki temu rekord w martwym ciągu nie zmartwi tak bardzo naszego ciała, a może i zakwasy będą mniejsze.

2) Brak mięśni (lub ich nieużywanie)
Tutaj mogę posłużyć się własnym przykładem jako osoby dość elastycznej. Kiedy zaczynałam ćwiczyć jogę, rozciągnięcie przychodziło szybko, więc jarałam się widocznymi postępami. Jednak po pewnym czasie zrobienie sznurka nie ukrywało tego, że po mostkach boli mnie lędźwiowy (bo mięśnie brzucha śpią), a w niektórych wygięciach łapią mnie skurcze w nogach (wzmacnianie czworogłowych? a po co?). Nawet jeśli jesteś akrobatą albo biegaczem długodystansowym, musisz zadbać o mięśnie! Bez stabilizacji stawy w końcu zaczną protestować i coś może zaboleć. Nie hodujmy przeprostów.
Znalezione obrazy dla zapytania nadszpagat

3) Mały zakres ruchu
Trochę przeciwieństwo poprzedniego punktu. Prawie we wszystkich współczesnych programach fitnessowych zamiast "przysiad" widnieje "półprzysiad". No bo schodzenie biodrami poniżej 90 stopni w sekundę zrobi z ciebie inwalidę. Przykre, ale spora część społeczeństwa nie jest w stanie zrobić pełnego przysiadu, takiego z tyłkiem do ziemi. Czy to znaczy, żeby go unikać, bo niszczy kolana? Moim zdaniem nie. Byle nie próbować na siłę zginać się tam, gdzie jest się przykurczem, tylko rozciągać się regularnie, chwilę po każdym siłowym i kardio, a w miarę możliwości robić dłuższy streching jako osobny trening co jakiś czas. Fajny sposób nie tylko na sztywne mięśnie, ale też na ogólny relaks.
Znalezione obrazy dla zapytania malasana

Nie jestem lekarzem i domyślam się, że przyczyn bólu kolan może być jeszcze ze sto (niektórzy nawet rodzą się z rzepkami nie tam, gdzie trzeba), ale często pomija się któryś ze wspomnianych elementów (rozgrzewka, wzmacnianie, rozciąganie). W idealnym świecie wszyscy byliby proporcjonalnie wyćwiczeni, ale realnie nie zawsze starcza na to czasu. Dlatego polecam wspięcia na palce czekając na autobus albo skrętoskłony przy gotowaniu owsianki (uwaga na garnek ;).

Saturday 13 February 2016

ulubiona maseczka, nowe kosmetyki i eko salony w Warszawie

Okazuję się, że znalezienie fryzjera, który używa organicznych szamponów, kosmetyczki, która zaparzy Ci ajurwedyjską herbatę odpowiednią dla Twojej doszy czy polskiego sklepiku, z którego wyjdziesz z darmowym makijażem jest w Warszawie absolutnie możliwe! W czasie ferii podjęłam kolejną walkę z pryszczami, tłustymi włosami i swoim generalnym brakiem urody i odkryłam kilka świetnych rzeczy. Ale od początku.


1) Naturalnie To Tu - salon fryzjerski i kosmetyczny. Z ulicy trudno go zauważyć, ale warto poszukać. Minimalistyczne wnętrze, dużo drewna i oldskulowe fotele - dokładnie w takim stylu byłoby moje wymarzone mieszkanie ;). Zapisałam się tylko na minimalne podcięcie i wyrównanie włosów (zamierzam po raz pięćsetny zapuszczać). Pani Ola okazała się bardzo sympatyczna, rozwiała kilka moich wątpliwości na temat pielęgnacji i obcięła mnie jak od linijki. Zapłaciłam 60 zł (dla porównania w innych eko-salonach ceny były w okolicach dwóch stówek). Nabyłam też polecony szampon i odżywkę firmy O'right, która używa biodegradowalnych opakowań, sojowego tuszu i innych bajerów.


2) Annabelle Minerals - polska marka z kosmetykami mineralnymi, o której jest coraz głośniej. Poszłam do salonu na Mokotowskiej, bo chciałam się poradzić, jakie produkty wybrać do swojej cery. Sprzedająca tam pani w dziesięć minut dobrała mi odpowiedni kolor podkładu, pudru i różu, malując mnie przy okazji tak, że żaden pryszcz nie wystawał - od razu zachęciło mnie to do zakupu. Okazało się jednak, że odpowiedniego podkładu nie ma akurat w sklepie. Zamówiłam go więc przez internet, razem z pędzlem. Póki co chcę go zachować na specjalne okazje, także wstrzymam się jeszcze z dokładną recenzją. Ale po pierwszym użyciu zaskoczyło mnie, że sypki kosmetyk może tak dobrze kryć.


3) Studio Sante - firmę Sante kojarzycie pewnie z produkcji ciasteczek owsianych, a tu okazuje się, że kwadrans drogi od mojego domu jest miejsce nazwane "miejskim uzdrowiskiem". Zabiegi, masaże, sauny i baseny to tylko część oferty. Na pierwszy raz zdecydowałam się na ajurwedyjski rytuał dla cery tłustej i mieszanej. Pierwszym krokiem był test na określenie swojej doszy (klik). Wyszła mi Pitta, co mnie zaskoczyło, bo uważałam się raczej za mieszankę Kaphy i Vaty. Zabieg obejmował demakijaż, peeling, okłady z hydrolatem, masaż dłoni i aplikację olejku na twarz. W tle leciała relaksacyjna muzyka, a na koniec zostałam poczęstowana herbatą. Pani Aleksandra, która się mną zajmowała, doradziła mi klika produktów przeciwtrądzikowych - wodę różaną, domowy peeling z cukru czy ziele niepokalanka na hormonalne wypryski. Planuję jeszcze wrócić w to miejsce i wypróbować kilka zabiegów - może następnym razem refleksologia?

Na koniec wrzucam jeszcze maseczkę, którą robiłam już kilkakrotnie i bardzo ją lubię (chociaż wygląda niezbyt zachęcająco). Zielona glinka jest dobra na trądzik, ale w połączeniu z olejem nie wysusza skóry. Uległam modzie na kurkumę i oprócz picia w koktajlach nakładam teraz też na twarz.
Z podanych składników wychodzi ilość na trzy użycia:
- po łyżeczce zielonej i żółtej glinki
- łyżeczka oleju konopnego
- pół łyżeczki kurkumy
- 1-2 krople olejku miętowego (lub innego)
Składniki wymieszać. Ja preferuję dość gęstą konsystencję, bo nie cieknie po twarzy.
Nakładać na oczyszczoną skórę i zostawić na 15-20 minut. Zmyć ciepłą wodą. Skóra od kurkumy może się trochę zabarwić na żółto, ale nie jest to na stałe ;).

Miejsc, gdzie można spotkać produkty ekologiczne, lokalne czy nietestowane na zwierzętach jest coraz więcej, nie wspominając nawet o sklepach internetowych. W miarę możliwości finansowych będę wypróbowywać kolejne. Warto zawsze podpytać pracujące tam osoby o porady czy polecane produkty, bo przy okazji można się bardzo wiele dowiedzieć.

Thursday 11 February 2016

Kazimierz Dolny i Lublin na leniwo-sportowy weekend

Kontynuuję zwyczaj trzydniowych wyjazdów. Chociaż mam dwa tygodnie wolnego, ponad tydzień już przebimbałam w Warszawie, w towarzystwie maty do jogi, zbioru zadań z chemii i Netflixa (dobra, głównie Netflixa), a na wyprawę na Lubelszczyznę zdecydowałam się w ostatniej chwili. Zwykle jestem chętna do szczegółowego planowania, ale tym razem oddałam pałeczkę mamie, a sama ograniczyłam się do spakowania walizki i wyszukania kilku knajp w okolicy. Co można zrobić na wschodzie w zimny, szarawy weekend?

Dzień 1 - Kazimierz Dolny - przyjazd, spacer na Górę Trzech Krzyży, ruiny zamku i wieża widokowa, spacer po rynku, kolacja









Jeśli chodzi o pierwszy dzień, to największą atrakcją dla dzieci z miasta (tzn. mnie i brata) była ogromna ilość mlaszczącego pod nogami błota, do którego co chwilę się przyklejaliśmy. Wzięcie trzech par butów okazało się sensowną ekstrawagancją. Z wieży i ruin piękne widoki na okolicę, za to rynek po zachodzie słońca okazał się ciemny i opustoszały. W zasadzie całe centrum Kazimierza to noclegownie i galerie sztuki - jeśli lubicie trochę straszne ceramiczne figurki to polecam. Spaliśmy trochę na obrzeżach, w schronisku młodzieżowym, które okazało się świetne (ciut ponad 100zł za pokój czteroosobowy z łazienką). Na kolację wzięłam rodzinę na pizzę, czyli najbardziej uniwersalne danie kuchni polskiej (wegetariańska bez sera + współczująca kelnerka: "Któreś dziecko uczulone?").

Dzień 2 - Rąblów - narty, bieganko, przyjazd do Lublina - obiad, spacer po rynku, hostel, herbaciarnia





















Mama z bratem stawiali pierwsze kroki na nartach w Rąblowie. W tamtych okolicach są co najmniej trzy sztucznie naśnieżane stoki, gdzie można pojeździć nawet przy obecnej jesienio-zimie. Mnie wizja złamań otwartych i pozrywanych więzadeł, zwłaszcza przed maturą, średnio pociągała, więc zdecydowałam się potruchtać trochę po okolicy.

Dojazd do Lublina zajął nam około godziny. Poszliśmy na obiad do Zielonego Talerzyka - slowfoodowej knajpy w samym centrum. Dużo wegańskich opcji (oprócz tego, co na zdjęciu były jeszcze napoje i oferta śniadaniowa), jedzenie dobre (wzięłam zapiekankę), chociaż jak dla mnie porcje mogłyby być większe. Fajnie urządzony lokal, muzyka Natalii Przybysz i książki do przeglądania (rzuciliśmy się na album o street arcie).

Rynek w Lublinie wyglądał świetnie na tle granatowego nieba, kamieniczki były ładnie podświetlone. Przeważającym typem zauważonych przeze mnie knajp były kebabownie - są na każdym rogu i znacznie wypierają kuchnię polską czy inne rodzaje fast foodów. Ciekawe w tym mieście jest to, że jest... asymetryczne. Idzie się raz w górę, raz w dół, ulice są pofalowane. Spacerując można zauważyć murale, graffiti czy wiersze wysprejowane w nieoczekiwanych miejscach. Trafiliśmy też do kawiarnio-księgarni Między Słowami - bezkofeinowa kawa i partia scrabble były idealnym zwieńczeniem dnia. Warto tam zajrzeć, posiedzieć w wygodnym fotelu z książką (albo na huśtawce - uwielbiam) i zamówić coś do picia (herbaty i kawy za około 7 zł - w Warszawie na rynku płaci się 20).

Dzień 3 - Lublin - aquapark, burger, wyjazd 















Rano zrobiliśmy sobie leniwe śniadanie w hostelu Lolek (owsianka jako danie międzymiastowe), gdzie cała jadalnia była zapisana przez gości - na ścianach napisy w różnych językach i mnóstwo rysunków. Po wymeldowaniu pojechaliśmy do dużego aquaparku, w którym były też sauny, lodowisko i siłownia. Trochę się bałam, bo basen olimpijski miał prawie 4 metry głębokości, ale w końcu wskoczyłam i nie utonęłam. 

Następnym punktem programu była wegańska burgerownia Umea - codziennie mają około 5 różnych kotletów do wyboru, plus zupy, desery i napoje. Wnętrze dość minimalistyczne, dużo wege gazet i książek do oglądania. Zamówiłam burgera z batata i buraka z sosem tahini w pełnoziarnistej bułce (12 zł) i był to jeden z najlepszych burgerów, jakie jadłam (a zjadłam ich już chyba z tonę). I czekałam max 10 minut, także polecam to miejsce.

Przed wyjazdem zaliczyliśmy jeszcze jeden spacer (rynek w świetle dziennym wyglądał zupełnie inaczej) i pod wieczór wróciliśmy do Warszawy. 

Powiedziałabym, że Lublin i Kazimierz to fajne miasta na taki krótki wypad, nieśpieszne spacery, jedzenie i różne aktywności sportowe. Ceny nie zwalają z nóg, a warunki noclegowe są naprawdę dobre. Jedyne co, to warto mieć samochód, żeby komfortowo się przemieszczać po pobliskich miejscowościach (można zahaczyć też o Nałęczów, nam już nie starczyło czasu).

read me