Friday 29 April 2016

tuż przed maturą - refleksje, w których staram się nie pluć na polski system edukacji

Za kilka dni zaczynają się matury (określenie "za kilka dni" nawet mnie nie stresuje, bo to już i tak za mało czasu, żeby się dużo nauczyć - najgorzej było usłyszeć na wyjeździe do Gdańska "za tydzień zaczynają się matury", bo to zepsuło cały relaks). Wszyscy moi starsi znajomi raczej nie będą zbyt podekscytowani tym faktem, byłam już raczona pocieszeniami typu "Pierwsza sesja jest tysiąc razy gorsza od matur", ale postanowiłam podzielić się swoimi wrażeniami i tym, co bym zmieniła, gdybym ogarnęła w porę, jak działa państwowe liceum.
Jestem osobą uczącą się regularnie od czwartej klasy podstawówki, ale obdarzoną znikomą pamięcią, zwłaszcza długotrwałą. Dlatego lubię mieć często sprawdziany, żeby na bieżąco mieć nad sobą bata i przerabiać małe partie materiału na raz. W związku z tym forma matury (informacje z całego życia na raz w ciągu trzech godzin, w wielu przypadkach formułki wykute całymi zdaniami z książki) niezbyt mi odpowiada. No ale do początku tego roku szkolnego uczyłam się tak jak do tej pory, czyli żeby mieć dobre oceny i umieć materiał z podręcznika. I guzik mi to dało. Co polecam zamiast tego?

1) Jak najszybciej ustalić priorytety. Krótko mówiąc, idąc do liceum od razu wybrać sobie uczelnię i sprawdzić zasady rekrutacji. Zaznaczyć na czerwono w planie lekcji przedmioty, z których trzeba wypaść dobrze na maturze i uczyć się ich porządnie od pierwszego września, a resztę olać (z dzisiejszej perspektywy staranie się o piątkę z francuskiego czy historii, których nie zdaję, wydaje mi się totalną stratą czasu).

2) Nie kupować podręczników. Z biologii i chemii uczenie się w inny sposób niż na podstawie zbiorów zadań i arkuszy z poprzednich lat daje znikome efekty. Połowa podręcznika to rzeczy, o które nigdy nie zapytają albo ogólne teksty typu zapchajdziura. Z drugiej strony książki specjalistyczne bywają zbyt szczegółowe, przez co można sobie namieszać ciekawostkami i wyjątkami od reguły. Optymalna opcja dla mnie - jak najwięcej zadań, a jak nie wychodzi, przepisywanie odpowiedzi z klucza do zeszytu i powtarzanie na podstawie takich notatek. Naprawdę dużo schematów się powtarza, zwłaszcza doświadczenia z chemii, które są praktycznie co roku (mangany, chromy i miedź </3).

3) Wykorzystywać na maksa skoki energetyczne. Nie wiem, czy inni też tak mają, ale potrafię jednego dnia uczyć się trzy-cztery godziny i być świeża jak skowronek, a innego położę się na kanapie z zeszytem i leżę tak cały dzień śpiewając w głowie "Don't blame it on me". Zamiast z tym walczyć, próbuję zrobić jak najwięcej w "dobry" dzień, a w "zły" pouczyć się pół godziny albo w ogóle sobie odpuścić. Bardzo lubię też czytać coś w metrze (najczęściej jadąc na jogę) - czas i tak mija, a w miesiącu co najmniej jedna lektura tak wpadnie.

4) Robić tylko robiąc, a zamiast gadania odpoczywać. Ile się gada o nauce, a ile naprawdę uczy? No właśnie. Samo myślenie o maturze męczy i stresuje. Rozmawianie i przeżywanie nie wlicza się do przygotowań, a większość osób (w tym nauczycieli) tak to traktuje. Zamiast bujać się w pozycji embrionalnej i uważać, że tak trzeba, lepiej pójść na spacer do Biedronki po czekoladę z masłem orzechowym (reklama niesponsorowana) i obejrzeć odcinek dobrego serialu albo pograć w scrabble (moje wieczorne uzależnienie).

To kilka takich luźnych pomysłów, które przyszły mi ostatnio do głowy. Teraz za wiele mi to nie pomoże, ale postaram się stosować do tych metod także na studiach (jeśli się na nie dostanę, he he). Wszystkim maturzystom życzę powodzenia, a sama oprócz jednej wizyty w bibliotece planuję już głównie relaks, śpiewanie mantr i ulubione prace domowe (mycie naczyń i pranie).

read me