Tuesday 28 April 2015

budyń z tapioki

Tapiokę w granulkach kupiłam w Evergreenie już dość dawno temu. Pierwsze podejście okazało się mało apetyczne - mimo długiego gotowania maniokowe kuleczki okazały się surowe w środku i skończyłam z mąką chrzęszczącą między zębami. Żeby nie powtórzyć tego błędu, następnym razem namoczyłam tapiokę na noc. Granulki popękały, zmiękły, wypiły wodę i po ugotowaniu powstał bardzo fajny budyń (dla mnie każdy budyń jest bardzo fajny, no bo smaki dzieciństwa itp.). 
Tapioka sama w sobie praktycznie nie ma smaku, mnie wydaje się trochę "plastikowa", więc kluczem są wyraziste dodatki. W mojej wersji słodkości dodaje mleko roślinne i suszone morele, a całość podkręcają jagody goji (goi? czy to się w ogóle odmienia?) i kwaskowate powidła śliwkowe. 
Teraz zastanawiam się, czy uda się wykombinować z tapioki coś na słono?

Budyń z tapioki
jedna porcja śniadaniowa lub dwie jako deser
- 6 łyżek suchej tapioki w granulkach + 1 - 2 szklanki wody
- 1,5 - 2 szklanki mleka orkiszowego (lub innego roślinnego)
- 4 duże suszone morele
- garść jagód goji
- dwie czubate łyżeczki powideł śliwkowych

Tapiokę namoczyć na noc w sporej ilości wody. Zagotować razem z wodą z moczenia, dolać mleko, dorzucić morele i gotować około dziesięć minut (często mieszając, bo łatwo się przypala). Zdjąć z ognia, dodać jagody goji. Przelać do miseczki, ozdobić powidłami i jeść lekko przestudzone. 

Sunday 12 April 2015

suma wielkanocna

W tegoroczne święta powodem konfuzji okazały się dwie sprawy: pogoda i wielkanocne symbole.
- Ma być śnieg na święta - rzucił ktoś w szkole na początku Wielkiego Tygodnia, co spotkało się z okrzykami niedowierzania i zgrozy ze strony jednych oraz uciechą innych.
- Będziemy lepić zajączki!
- I zjeżdżać na sankach!
Podeszłam do tego sceptycznie, bo nie ufam do końca prognozom pogody, zresztą kwiecień w zeszłym roku przechodziłam w cienkich bluzkach.
Do czwartku chmury raczyły warszawiaków jedynie solidnymi ulewami, ale w piątek rano miałam okazję ćwiczyć jogę z widokiem na sypiący garściami biały puch. Wróciłam do domu zmieszana.
- Trzeba było się wstrzymać z wyrzucaniem choinki - rzuciłam, chociaż pozbyliśmy się jej i tak późno, bo pod koniec lutego. Myślałam, żeby zaproponować obejrzenie Kevina samego w domu, ale nie chciałam kusić losu. 
Warunki atmosferyczne dalej ucierały nam nosa w niedzielę, gdy udaliśmy się na rodzinną spacero-przejażdżkę do miasta. Pogoda wymagała trzymania parasoli w obu rękach i jednocześnie wciskania ich do kieszeni. Stojąc na przystanku autobusowym zostaliśmy potraktowani kolejno deszczem, śniegiem i kulkami gradu. Gdyby w okolicy były jakieś krowy, na pewno w tym momencie latałyby, poderwane przez wiatr. Stwierdzenie Przecież nie jesteś z cukru przestało do mnie przemawiać. Mimo to niczyje zdrowie nie zostało nadszarpnięte, chyba dzięki regeneracyjnym drzemkom po powrocie i kubłom herbaty imbir z cytryną.
O przystrojenie stołu zadbała mama z bratem. Najmłodszy domownik udał się w tygodniu poprzedzającym święta wraz ze swoją klasą na warsztaty plastyczne do Mostówki. Dzięki temu naszą kuchnię zdobiły gipsowe kury, kurczaki oraz jajka nadnaturalnych rozmiarów. Drób cechował się psychodelicznymi kolorami oraz groźnym wyrazem twarzy (dzioba?), za to jedno z jajek miało zawieszkę jednoznacznie sugerującą, że jest to ozdoba choinkowa (tu powraca motyw Czemuż wyrzuciliśmy drzewko?). 
Za to mama w pracy dostała baranka zbudowanego z ciasta drożdżowego i wiórków kokosowych. Zwierzę prezentowało się na tyle dobrze, że był problem z jego zjedzeniem. Nikt nie chciał pozbawiać barana głowy, jedynie babcia naruszyła jego ucho. W końcu zdecydowaliśmy się na humanitarny ubój, czyli od tyłu. Baranek do końca świąt miał głowę, którą mógł obserwować, jak pełni skruchy ludzie kroją w plastry jego zadek, a następnie go konsumują. 
Tak więc Wielkanoc w tym roku była wypełniona zadumą nad globalnym oziębieniem, kolorowym drobiem i ubojem rytualnym. Wesołych Świąt!



Thursday 2 April 2015

życiowy update

Ćwiartka nowego roku przeleciała jak jeden dzień, nie było czasu na pisanie pamiętnika, a trochę solidnych wspomnień już się nazbierało. Co robię, jak mnie nie ma na blogu?

oglądam się w kinie
Na początku marca na polskich ekranach pojawił się film Body/Ciało Szumowskiej, w którym (sporym przypadkiem) się znalazłam. Pacjentka szpitala psychiatrycznego robiąca w tle smętne miny - idealnie się odnalazłam w tej roli. Plus mina mojej mamy, kiedy zabrałam ją na premierę i siedziała obok Gosi Baczyńskiej - bezcenna.

jeżdżę do Wrocławia do "jogowej rodzinki"
Póki mieszkam z rodzicami, postanowiłam ciut nadwyrężyć ich portfele i po kilku tygodniach wahań emocjonalnych zdecydowałam się na kurs nauczycielski z Basią Lipską w Akademii Ruchu. Obecnie jestem w połowie, w przyszły weekend wyjeżdżam na cały tydzień liczenia vinyas i innych atrakcji. Sam kurs to nie tylko ustawianie się w pozycjach, ale też anatomia, filozofia, ćwiczenia oddechowe, ajurweda... Dużo informacji do wchłonięcia. Także może za jakiś czas zaproszę Was do siebie na zajęcia ;).
stoję w kolejce w urzędzie po dowód
W niedzielę stuknęła mi osiemnastka. Nie będę się silić na jakieś głębokie przemyślenia z tej okazji. Nie dostałam żadnego ataku samodzielności, za to wychodzi mi pierwsza ósemka, więc może powoli robię się mądrzejsza. Urodzinowy weekend spędziłam poza domem - joga, zakupy w Factory i spotkanie dla znajomych w Mysie, na którym miałam okazję pogadać z dawno niewidzianymi osobami. A zdjęcie do dowodu mam paskudne, także będę się miała czego wstydzić przez kolejne dziesięć lat.

ciut gotuję i czyszczę kartę płatniczą w knajpach
W tygodniu nadal ratuję się kupnym hummusem i garściami daktyli (dzięki za dostawę, Marta :), ale dzisiaj zrobiłam bardzo dobrą, szybką pizzę (spód z półki bezglutenowej z Piotra i Pawła, sos pomidorowy z czerwoną soczewicą, śmietanką owsianą i ostrymi przyprawami, szpinak, czarne oliwki, płatki drożdżowe). Kończę też słoiki z zimowymi przetworami, wlewając do nich owsianki i kasze. Ze stosunkowo nowych miejsc w centrum polecam Jamniczka (zwłaszcza sezonowego Stanisława) i Mango Vegan Street Food.






















pracuję nad tężyzną fizyczną i umysłową
Ćwiczenia i czytanie to dwie rzeczy, na które ciężko mi znaleźć czas, kiedy chodzę do szkoły. Chociaż lektury w tym roku mam niezłe - w tym momencie na tapecie Chłopi, w których nawet da się wciągnąć. Mam nadzieję, że przez najbliższe dni dam radę chociaż przejrzeć nowe nabytki z biblioteki, których zdjęcie poniżej. Jeśli chodzi o treningi, to jako tako udaje mi się zmotywować, chociaż pogoda wpycha pod kołdrę. Zadomowiłam się w szkolnej siłowni, mimo stuprocentowo męskiego składu ;). Przekonuję się, że przy porządniejszych ćwiczeniach ciało fajnie się kształtuje nawet bez "czystej miski". Na wiosnę chciałabym częściej biegać, dalej pracować nad karandavasaną (mam od niej permanentne siniaki jak po ulicznych bójkach) i może spróbować czegoś nowego (ścianka wspinaczkowa?).
Teraz  święta zamierzam więcej powylegiwać się w łóżku, trochę pointegrować z rodziną i oglądać kolejne odcinki Jak poznałem waszą matkę (niedawno zaczęłam, bo Elementary już doprowadzało mnie do szału). Wiecie, czy coś ciekawego dzieje się w Warszawie? Co fajnego robicie?

read me