Wednesday 31 December 2014

o tegorocznej łuszczycy i niekoniecznie postanowieniach noworocznych, bo nie zdążyłam ich zrobić

Sąsiedzi nie testują jeszcze fajerwerków, więc póki co nie czuję imprezowej atmosfery, a nadejście nowego roku pewnie standardowo prześpię. Jednak wzruszenie lekkie mnie dopadło, kiedy zdałam sobie sprawę, że to 2014 był dla mnie cholernie dobry. Nazwałabym go rokiem permanentnej łuszczycy, bo złaziły ze mnie rzeczy, które nagromadziły się przez poprzednie lata, depresyjne gimnazjum i ciężkawy początek liceum. I okazało się, że coś nowego jest pod spodem i mogę nawet taką nową siebie polubić. Ten rok, moje ostatnie "dziecięce" dwanaście miesięcy, spontanicznie został czasem zmian, aktywności, próbowania nowych rzeczy i trochę odpychaniem strachów w kąt.

Najważniejsze dla mnie rzeczy, które się zdarzyły (albo raczej które ja sama zdarzyłam) to:
1) zdanie CAE na zadowalający mnie wynik, poprzedzone wakacyjnym kursem w British Council
2) przebiegnięcie pierwszego półmaratonu oraz wzięcie udziału w biegu wegańskim na dychę miesiąc później
3) przybranie na wadze niecałych dziesięciu kilo, dzięki czemu zamieniłam się z kościotrupa w szczuplasa w notorycznej ciąży gastronomicznej i z tyłkiem instruktorki Pilatesa (a to wszystko na ciężarówkach roślinnej szamy, ćwicząc dodatkowo na siłowni i konsultując się z Damianem)
4) opublikowanie kilku opowiadań w gazecie Cogito
5) zwiedzanie nieznanych mi polskich miast lub odkrywanie na nowo tych, w których już kiedyś byłam (obszerne relacje były z wakacji, ferii i Wielkanocy)
6) branie udziału w różnych wydarzeniach w Warszawie - byłam na przykład na konwencie science fiction na Politechnice, koncercie Natalii Przybysz, urodzinach sklepu Nenukko, różnych targach i w wielu nowych knajpach
7) znajdowanie czasu na robienie rzeczy, które lubię - jogę, czytanie książek i gazet, oglądanie filmów, chodzenie po mieście, pisanie

Żeby nie było za różowo, teraz dla równowagi mniej fajne sprawy, nad którymi postaram się odrobinę popracować w 2015:
1) złe nawyki - garbienie się, obgryzanie paznokci, drapanie pryszczy itp.
2) za dużo czasu spędzonego przy kompie na robieniu... niczego?
3) miałam regularnie medytować, a przez cały rok zrobiłam to chyba 4 (słownie: cztery) razy (ale dostałam pod choinkę specjalną poduszkę, więc teraz nie ma bata, chociaż dziesięć minut dwa razy w tygodniu)
4) chaotyczne jedzenie i treningi, może uda się to jakoś ogarnąć (posiłki typu wafle ryżowe z koncentratem pomidorowym albo popijanie gołąbków kakao nie są godne polecenia, serio, podobnie jak odpuszczanie sobie na treningach albo niechęć do wyjścia na spacer, bo za zimno)
5) za mało się uczę, jeśli chodzi o przygotowanie do matury to póki co nawet nie ruszyłam z bloku startowego, przydałoby się też czytać więcej mądrych książek (gazetka Twoje mięśnie wydana przez Men's Health się nie wlicza, jak smutno)
6) nie dbam o siebie - wkładam na grzbiet co popadnie, zdarza się, że każdy włos mam w inną stronę, a manikiurzystka na mój widok dostałaby zapaści
7) po półmaratonie przestałam biegać, a to był fajny sposób na stres, więc może od wiosny znowu wystartuję z truchtaniem od czasu do czasu


Plusów i minusów okazało się po równo, więc jak dla mnie, osoby, której szklanka jest zawsze do połowy pusta, to jakiś sukces. Chcę, żeby styczeń był miesiącem eksperymentów - jedzeniowych, treningowych, naukowych i innych. Życzę sobie (i Wam) realizacji wszystkich ekscentrycznych planów, jakie wpadną do głowy (coś czuję, że niedługo siądę na poważnie do noworocznych postanowień i wyjdzie mi z tego Ali Baba i 40 rozbójników).

Monday 29 December 2014

aktualne naburmuszenia

- Halo?
- Słucham?
- Odbierasz telefony ode mnie?
- A dlaczego nie?
- Myślałem, że jesteś obrażona.
- Bardzo możliwe. Poczekaj, zajrzę do notesu, gdzie mam aktualne naburmuszenia - Malwina udała, że się rozłącza - Żarty żartami, ale poważnie się zastanawiam nad założeniem takiego zeszytu. Obrażam się na ludzi na tyle często, że zdarza mi się o tym zapomnieć.
- W niektórych kwestiach miło mieć Alzheimera.
- Z tego, co mi się wydaje, to ty nie odzywałeś się przez dwa tygodnie. Ja odbieram połączenia nawet od konsultantów z Plusa. 
- Prawda. Pokłóciłem się już ze wszystkimi, a z tobą jakimś cudem nie.
- O! - zdziwiła się kuzynka.
- Dostałem się na studia.
- O! - powtórzyła - Wiedziałam, że Polibuda przyjmie cię z otwartymi ramionami. W końcu fizyka czy energetyka jądrowa? 
- Architektura - bąknął.
Malwina zakrztusiła się oreo. 
- W Krakowie - dodał ciszej.
Dziewczyna charkała przez chwilę w smartfona, po czym Krzysiek usłyszał, jak nabiera powietrza.
- Jak mogłeś mi nie powiedzieć? Kłamałeś przez tyle czasu! Myślałam, że nie mamy przed sobą tajemnic! Na co ci była ta rozszerzona fizyka? Ty podły...
Kuzyn odłożył słuchawkę, zostawił telefon na blacie i poszedł nastawić zmywarkę. Zrobił parę skłonów. Otworzył drzwi balkonowe, kiwnął sąsiadce, napił się soku. Niespiesznie wrócił do pokoju.
- ...i jeszcze wyznaje to przez telefon! Zupełnie ocipiałeś - gadała nieprzerwanie Malwina.
- Bez wyzwisk proszę. Prędzej openisowiałem. W końcu mam jaja podjąć samodzielnie decyzję.
- Ale dlaczego w Krakowie? - jęczała kuzynka - Żyłam w przekonaniu, że występujemy w tym samym cyrku.
- To cyrk na kółkach, może się przemieszczać.
- Co ty planujesz, człowieku?
- Wyrwać się z rodzicielskich więzów. Rysować popołudniami nie tylko trójkąty i trapezy. Nauczyć się robić naleśniki.
- Szlachetne cele. Starzy cię nie wydziedziczyli?
- Prawie. Runęła ich wizja zbudowania mojej kariery w stolicy. Nie chcą niczego finansować.
- I co?
- Na ten moment dostarczanie pizzy i pokój wynajęty przez babcię Eweliny. Jakoś będzie.
- Chyba mówisz o sobie. Marny mój los samotnego samuraja walczącego z nierozgarniętą matką i twoimi zdeprecjonowanymi starszymi.
- Wiesz, jak kończą samurajowie. Albo wszystkich poprzecinasz na pół, albo sama honorowo przebijesz się mieczem.
- Masz szczęście, że nie siedzimy w jednym pokoju. Zaczęłabym przecinanie od ciebie.

Monday 22 December 2014

wąsy i suszi mnie












Okazuje się, że targi w okresie świątecznym to nie tylko ruskie na wagę i rogi jelenia do powieszenia na ścianie, ale też masa dizajnerskich ciuchów. W gazetach i Internetach wyszukałam, że wczoraj i przedwczoraj takie imprezy odbywały się w aż czterech czy pięciu miejscach w centrum. Ja zdecydowałam się na 12. edycję Mustache Yard Sale w Pałacu Kultury. Dwa piętra przeróżnych stoisk i setki ofiar mody (niestety w wielu przypadkach faktycznie były to ofiary - albo własnej stylizacji, albo depczących wszystko kupujących). Najwięcej przyuważyłam legginsów, wzorzystych skarpet (jedne były zwinięte jak sushi, pomysł bardzo efektowny), bluz i t-shirtów z napisami i nadrukami. Ceny od przystępnych po kosmiczne. Dla siebie nabyłam dwa elementy odzieży, arbuzowe i flamingowe.
Po zakupach wybrałam się do (jeszcze nieoficjalnie) otwartej Vegan Pizzy na Poznańskiej. Czytałam skrajne opinie na temat tej knajpy i pozwolę sobie podzielić się w skrócie swoim zdaniem po pierwszej wizycie. Lokal póki co jest łysawy, tylko stoliki, bar i kilka ulotek. Zamówiłam pizzę z oliwkami, suszonymi pomidorami i rukolą (na spodzie bezglutenowym, +5zł), a mama podobną, tylko że z bazylią w ramach zieleniny. Czekałyśmy bardzo krótko, może z 10 minut. Pizza ogólnie smaczna, chociaż fani tradycyjnej nie dadzą się nabrać. Ciasto cieniutkie, bezglutenowe kruszy się na brzegach, tradycyjne jest w sam raz przypieczone - z tego powodu spokojnie można zjeść samemu całą i nie pęknąć. Ilość dodatków w sam raz. Ser jest dość klejący, nie ciągnie się, bardziej przypomina serki topione niż zwykły ser do pizzy, w większej dawce jest mdły, ale na mojej pizzy było optymalnie. Menu wygląda fajnie, właściciele oprócz tradycyjnych smaków proponują na przykład pizzę Suszi mnie (z wasabi i sezamem) albo taką z dodatkiem banana. Za dwie pizze i sok zapłaciłyśmy 60 złotych, co wydaje mi się przeciętną ceną jak na pizzerię. Jeżeli wygląd lokalu trochę się podciągnie i będzie można zamówić jedzenie do domu, na pewno będę chciała wypróbować inne smaki.

Saturday 20 December 2014

przedświąteczny letarg/gotuję tylko przed kartkówką z geometrii/zwiększanie pojemności żołądka przed Wigilią

W tym tygodniu czuję swoją zwierzęcość, potrzebę wypełnienia brzucha słodkim i zapadnięcia w sen zimowy. Próby podjęcia jakichś fizycznych aktywności kończą się na powstrzymywaniu się od rozpłaszczenia się na macie i leżenia tak przez następne kilka godzin. Jeżeli nie jestem w ciąży (czego przy mojej popularności u płci przeciwnej bym nie podejrzewała), to idzie zima, a wraz z nią robienie masy.
W środę i czwartek zajęłam się produkcją żarcia na klasową Wigilię, nie tyle z dobrego serca podzielenia się daniami z innymi ludźmi, co w celu znalezienia alternatywy dla uczenia się twierdzenia Carnota czy rysowania kółek wpisanych w trapezy i odwrotnie. Powstały spore ilości sałatki warzywnej, słodkie do bólu ciastka owsiane (zjadłam chyba 10 na 18, więc przetestowałam wielokrotnie, czy na pewno są słodkie) i pralinki Nutello-Rafaello. Służę przepisami, inspirowałam się Jadłonomią i Oh She Glows




Praliny Nutello-Rafaello
na 10 sporych kulek
- 100g daktyli
- 100g orzechów laskowych
- 50g wiórków kokosowych
- łyżka karobu
- 1/3 łyżeczki przyprawy piernikowej




Daktyle namoczyć na 15 minut we wrzątku, odcedzić. Orzechy zmielić w młynku do kawy (możecie zostawić większe kawałki lub rozdrobnić na gładki proszek). Zmiksować razem z karobem i przyprawą piernikową na kleistą masę, dodając ewentualnie kilka łyżek ciepłej wody. Mokrymi rękami formować kuleczki i obtaczać w wiórkach kokosowych. Schłodzić w lodówce przez noc.


Sałatka warzywna klasyczna
na sporą miskę
- 4 ziemniaki
- 2 marchewki
- 3 kiszone ogórki
- 1/2 szklanki czerwonej fasoli
- 1/2 białej cebuli
- 2/3 szklanki groszku
- szklanka majonezu (użyłam tego, ale jeśli macie czas, możecie oczywiście zrobić domowy, na przykład taki)
- po szczypcie soli i pieprzu


Ugotowane ziemniaki i marchewkę pokroić w kostkę, połączyć z drobno posiekaną cebulą i ogórkami. Dodać fasolę i groszek, wlać majonez, doprawić i dokładnie wymieszać.


Ciastka owsiano-słonecznikowe z syropem klonowym
na 18 solidnych ciastek
- 1,5 szklanki prażonych ziaren słonecznika
- 2 szklanki płatków owsianych (użyłam górskich)
- 1/2 szklanki mąki jaglanej (można zastąpić dowolną inną mąką lub większą ilością płatków)
- łyżeczka proszku do pieczenia
- 1/2 łyżeczki cynamonu + 1/2 łyżeczki przyprawy korzennej
- szklanka syropu klonowego (jeśli wolicie delikatniejszy smak, dajcie pół)
- 3 łyżki oleju lub oliwy
- 3 łyżki wrzątku
- 3/4 szklanki rodzynek

Wymieszać 1 szklankę płatków z uprażonym na suchej patelni słonecznikiem, mąką, proszkiem do pieczenia i przyprawami. W misce połączyć syrop klonowy z olejem i przelać do suchych składników. Zmiksować ręcznym blenderem, dodając trochę wody w razie potrzeby. Do masy dorzucić resztę płatków i rodzynki, wymieszać. Kulki z ciasta rozpłaszczać na papierze do pieczenia lub naoliwionej blaszce. Piec 10 minut w 200 stopniach (wychodzą przypieczone z zewnątrz i miękkie w środku, jeśli wolicie większe suchary, pieczcie 15-20 minut). Schłodzić, zjeść solo, z dżemem lub kubkiem kakao/ciepłego mleka ryżowego.

Gotujecie już coś na święta? A może tylko jecie? :)
Ja czuję się spełniona kulinarnie, a na wyjazd do dziadków kombinuję z cateringiem (klik).

Friday 19 December 2014

Duży błąd Lewandowskiej (felieton z życia szkoły)





Anna Lewandowska, inni celebryci i stada przyklaskujących im dziennikarzy reklamują akcję Stop zwolnieniom z WF-u. Temat pozbawionych kondycji nastolatków jest taki modny, że pojawia się nawet na próbnych maturach z angielskiego. Nie będę zagłębiać się w to, czy szkolny WF ma sens i jak jest przeprowadzany. Warto jednak zwrócić uwagę, jakie aktywności proponuje nasze liceum poza zajęciami wychowania fizycznego.


Codziennym treningiem w Jose jest kilkakrotne pokonywanie schodów. Dodając do tego pięcio-dziesięciokilogramowy plecak kształtujemy pośladki. Na przerwach element siłowy stanowi odpychanie rękami tłumów idących z przeciwnej strony.
Balans i układy gimnastyczne mogą być trenowane na kilka sposobów, ale radzę robić to tylko zaawansowanym sportowcom, którzy wypracowali już bazę tlenową na schodach (tutaj stawiam na klasy humanistyczne z sali 41 ze względu na konieczność częstego wdrapywania się na szczyt tego pionu). Pierwsze ćwiczenie to przechodzenie przez barierkę przed wejściem do szkoły, poprzedzone kłusem w poprzek ulicy, aby skrócić drogę z przystanku. Bieg buduje kondycję, a skłony i wymachy nóg towarzyszące przedzieraniu się przez łańcuch zapewniają ogólną gibkość. Bardziej wymagający trening czeka nas w szatni po siódmej godzinie lekcyjnej. Aby dostać się do swojej szafki oprócz stalowych mięśni trzeba mieć silną motywację i wolę walki. Przydatne mogą okazać się ochraniacze na kolana i frotka do ocierania potu frustracji, gdy ktoś zacznie się bez pardonu rozpychać. 
Bycie fit to nie tylko nienaganna figura, ale też odporność i witalność. Pan dyrektor nie zaniedbuje tych aspektów, organizując co najmniej raz w semestrze próbną ewakuację, która stymuluje system immunologiczny. Uczniowie opuszczają mury szkolne w cienkich ubraniach, niezależnie od pogody i hartują się na trawniku przed ratuszem. Podniesiony poziom adrenaliny zwiększa wchłanianie cennych biopierwiastków z rześkiego, bielańskiego powietrza. Dodatkowo chodzenie po trawie pełnej zwierzęcych odchodów wymaga refleksu i koncentracji.


W tym świetle pani Lewandowska popełnia duży błąd. Bo jak, biorąc regularnie udział w tylu wyczerpujących aktywnościach, mieć jeszcze siłę na trzy godziny WF-u w tygodniu? Każdy sportowiec wie, że kluczem do sukcesu jest proporcjonalna do ilości ruchu dawka regeneracji. Nie bójmy się powiedzieć Stop! akcji Stop zwolnieniom z WF-u, chrońmy swoje zdrowie! 

aha, jeszcze: klik

Saturday 6 December 2014

Wy jesteście Wielki Biust (prawie twórcze rozmazane zdjęcia)








Natalia Przybysz w Basenie, miał być Prąd i faktycznie był! 
Jeśli jeszcze nie znacie, obczajcie na jutjubie.

Monday 1 December 2014

mały buldog

- Wałówka na Gubałówce najlepsza. Otagowałabym się, ale ciągle nie wyjaśniłeś mi, czemu musiałam zostawić telefon w pokoju. 
- Wystarczy się rozejrzeć, masz tu kilka stadek smartfonowych zombie.
Malwina potoczyła wzrokiem po schronisku. Para w wieku studenckim przy stoliku obok po raz dziesiąty całowała się do zdjęcia, a rodzina zajmująca róg pomieszczenia próbowała ocucić trzech synów, którzy spuchniętymi kciukami zabijali kolejnych wrogów.
- Naprawdę się obawiasz, że zachowywałabym się jak dziewięciolatki? Jedno selfie z pierogami by mi wystarczyło.
- Chodzimy do Zapiecka minimum raz w miesiącu. Nadrobisz.
- Nie o to chodzi. Chodzi o klimat. Spójrz przez okno. Szczyty górskie, kolorowe trawy, spoceni turyści. I to drewniane schronisko. Gdyby zdjąć te paskudne skóry ze ścian, byłoby idealnie.
- Jako organizator wycieczki czuję się doceniony.
- Słusznie. Chociaż ostrzegam, to docenienie nie wyleczy twoich jutrzejszych zakwasów.
- Nie liczę na to. Już wczoraj nie mogłem zasnąć, bo mi nogi drętwiały po całodniowym łażeniu.
- Nie słyszałam, żebyś się wiercił w łóżku.
- Pewnie dlatego, że po pięciu sekundach od położenia głowy na poduszce spałaś.
- Wypiłam wieczorem melisę, siła wyższa.
- Mówił ci ktoś, że śpisz z otwartymi ustami? Ślinisz się jak mały buldog.
- Słodko. Zawsze chciałam mieć psa, ale matka jest uczulona na sierść czy coś tam. Zresztą to przez ten aparat. Noszę go dopiero trzy tygodnie i nie odzyskałam jeszcze władzy nad twarzą - Malwina z niezadowoleniem pokazała na druty na swoich zębach.
- Właśnie, nie wolałabyś wydać tych tysiaków na jakieś nowe zwierzątko zamiast pakować sobie metal do ust? Zwierzątko mogłoby się ślinić zamiast ciebie - Krzysiek odzyskał już siły po skończonym roku szkolnym i wykorzystywał je do ostrzenia dowcipu.
- Aparatu przynajmniej nie muszę wyprowadzać na spacer - wzruszyła ramionami kuzynka.
- Zęby też wypadałoby przewietrzyć.
- Jak nie możesz spać, napij się melisy zamiast obserwować moje uzębienie.
- Z tą melisą to jakaś lipa. Nie dość, że niedobra, to wcale nie uspokaja. Poza tym w takim upale ciężko się zasypia.
- Chyba wynajęcie pokoju na poddaszu to nie był taki dobry pomysł.
- Gdybym był Panem Bogiem, połowę lipcowych upałów zostawiłbym na grudzień...
- Dobre.
- Niestety nie moje, tylko Bolesława Prusa. A przecież w jego czasach globalne ocieplenie nie było jeszcze modne.

read me