Friday 21 October 2016

wybór pierwszego własnego lokum - subiektywny przewodnik studencki

Kiedy już ostatecznie złożyłam papiery na uczelnię, mój kierunek i dalsze kształcenie momentalnie przestały mieć znaczenie. Najważniejszą, śniącą się po nocach rzeczą stało się wybranie pierwszego własnego mieszkania. Buszując po internecie, a niedługo później robiąc obchód po Gdańsku, musiałam zweryfikować swoje wyobrażenia o cenach, powierzchniach pokoi i bezpiecznych okolicach (o tym trochę było już tutaj). Niezależnie od tego, jak wysoko jest Wasza poprzeczka, każdy student ma kilka opcji do wyboru i o tychże będzie dzisiejszy wpis.

1) Kawalerka/małe mieszkanko. Moje marzenie, gdy jeszcze sądziłam, że za tysiąc złotych znajdzie się jakaś urocza klitka w dobrej lokalizacji. Plusy chyba oczywiste - wszystko urządzone po swojemu, cisza, spokój, lodówka pełna tofu i utrzymana laboratoryjna czystość. Minusy widzę dwa. Cena - w Gdańsku najtańsze maleństwa znalazłam za 1,5 tysiąca miesięcznie (z opłatami), na luzie wynajmie się za 1,6 - 1,8 tysiąca. Bogaci rodzice albo weekendowa praca w kopalni - Twój wybór. Druga rzecz to strach. Dla osób, które do tej pory mieszkały z rodzicami, mają dużo rodzeństwa albo znajomych, dudniąca w uszach cisza, samotność czy konieczność rozwiązywania problemów samemu może być przytłaczająca, a o chorobach czy kradzieży lepiej nie myśleć.

2) Stancja. Dla osób, które chcą się poczuć bardziej zaopiekowane opcją jest wynajmowanie pokoju w mieszkaniu z właścicielem. Takie oferty często proponują starsi ludzie, którzy potrzebują dorobić trochę do emerytury, a przy tym brakuje im towarzystwa. W tej kategorii zdarzają się tanie pokoje, a właściciele nierzadko lubią sami dbać o porządek. Ja szybko wykluczyłam taką opcję, bo wyprowadzanie się od rodziny, żeby być "pod okiem" obcej osoby nie wydawało mi się kuszące.


3) Akademik. Zwykle najtańsza możliwość, ale według mnie raczej dla osób otwartych, wyluzowanych, elastycznych i lubiących ludzi (ja średnio pasuję do tego opisu). Dzielenie niedużego pokoju z dwoma czy trzema osobami, a łazienki i kuchni z całym piętrem może szybko stać się uciążliwe. Każdy ma swoje przyzwyczajenia i do wielu rzeczy trzeba się dostosować. Z plusów oprócz ceny - lokalizacja bardzo blisko uczelni i możliwość poznania mnóstwa nowych ludzi, także z innych kierunków i starszych roczników. Z tego, co słyszałam, sporo studentów korzysta też z ekstremalnie taniej stołówki.

4) Mieszkanie na spółkę. Zdarza się, że trafimy na tą samą uczelnię z bliskim znajomym albo drugą połówką i chcemy razem wynająć kawalerkę albo kilkupokojowe mieszkanko. Cenowo wychodzi do przeżycia, a w pakiecie wpada poczucie bezpieczeństwa. Największe ryzyko tej opcji - po kilku tygodniach wspólnego życia najlepszy przyjaciel czasem okazuje się największym wrogiem, a uroczy narzeczony chyba jednak za rzadko myje nogi. Jest to na tyle znany motyw, że dziewczyny pilnie szukające współlokatora do mieszkania są gaszone komentarzami "Co, chłopak rzucił?". W razie konfliktu odpowiedzialność finansowa za mieszkanie może spaść na Ciebie (tym bardziej, jeśli jesteś z tych bardziej odpowiedzialnych).

5) Pokój w mieszkaniu wieloosobowym. Zwane potocznie akademikiem, jest to zwykle duże, odremontowane mieszkanie typu ikea z 5-10 pokojami, wspólną kuchnią i dwiema łazienkami. Wynajmująca agencja za 10m2 luksusu życzy sobie przeciętnie 700 - 900 złotych (w tym opłaty i internet). Podobnie jak w akademiku można poznać nowych ludzi, również z innych uczelni, pracujących, uczących się albo turystów. Zależnie od charakterów współlokatorów problemem może być bałagan, brak miejsca we wspólnej szafie czy lodówce, korki do łazienki albo organizowanie domówek z głośnymi znajomymi. Jednak każdy raczej funkcjonuje w innym trybie i rzadko wchodzi pozostałym w drogę.

Jak widać wybór jest spory. Jeśli jesteś osobą ciekawą świata i lubiącą zmiany, warto co roku testować inną opcję, aż znajdziesz coś idealnego dla siebie.

Saturday 15 October 2016

Zakopane dla panikarzy i samotników

Coś nie mogę się zebrać do spisywania anegdotek uczelnianych (a po dwóch pierwszych tygodniach sporo już by się znalazło), poza tym obawiam się, że przez specyficzność niektórych wykładowców będą oni zbyt łatwo rozpoznawalni w moich opowieściach. Dlatego cofnę się o kilka miesięcy, do mojego pierwszego w tegoroczne wakacje wyjazdu, czyli trzech samotnych dni w Zakopanem. 
Niby krótko i bez większych wspinaczkowych wyczynów, ale i tak emocji trochę było (debiut w górach bez przewodnika w postaci rodzica, wszystko rezerwowane samodzielnie, no i gubienia się mimo posiadania mapy też nie zabrakło). Polecam Zakopane dla osób takich jak ja (w miarę w formie i lubiących samotne chodzenie, ale jednocześnie panikarzy i miastowych), zwłaszcza przed sezonem (byłam w weekend dosłownie tydzień przed ogólnopolskim zakończeniem roku szkolnego i ilość ludzi nie przytłaczała, ale pogoda była też taka sobie). Poczyniłam stertę notatek i zdjęć (jedno od tego czasu mam na tapecie laptopa), także zapraszam do swoich wspomnień.

ludzkie memy na trasie nad Morskie Oko:
1) para z niemowlakiem w skafandrze kosmicznym (temp. 25 stopni), zapakowanym tacie do plecaka (wystaje tylko głowa)
2) pani w dżinsowych spodenkach-mini-biodrówkach i różowym staniku, z kremem do opalania dookoła pępka (tylko tam)
3) kilka małżeństw typu mąż-tyran, szczypiący żonę i komentujący jej tuszę; żona mówiąca cienkim głosikiem, zawstydzona, że żyje
4) zbyt pewny siebie facet woła do mnie "Hej, dziewczynko, gdzie idziesz?" i pyta, czemu nie jestem w szkole
5) faceci obsługujący kolejkę linową, bardzo dowcipni, lekkie brzuchy, na pytanie "Jak mogłabym stąd zejść na piechotę?" odpowiedź "Najlepiej iść w dół"
6) miejscowi, którzy się ze mnie śmieją, jak się gubię; "Zaprosiłbym na piwo, ale pani za młoda"
7) o "wyczynowcach" z kontuzją chyba nie trzeba wspominać (bardzo zasapani, bo ciągle opowiadają o swoich dokonaniach)
8) mocno niezadowolone z życia kobiety, często z dziećmi, słabnące, bo "Oesu, niech kierowca włączy klimatyzację", ale mówią tylko pod nosem albo do biednych współpasażerów
9) starsze panie z kijkami i opowieściami o koleżankach, które chorowały na zapalenie opon mózgowych po ugryzieniu kleszcza

wrażenia z miejsca noclegowego (nazwę ośrodka przemilczę):
- pro widok na góry z balkonu
- w łazience tynk sypie się z sufitu, woda z prysznica leci głównie na podłogę (ale za to ciepła), klapy w kiblu brak
- dużo krzyczących dzieci (jedno równocześnie się załatwia) i jeden szczekający pies (niegroźny, ale drapie w łydki)
- dwa czajniki (nie działają), mikrofalówka oblepiona od środka resztkami pizzy z zeszłego sezonu
- na podłodze słodkie okruszki (nie kosztowałam)

inne uwagi:
1) robienie zdjęć jedzenia nadal uchodzi tylko turystom
2) wpychanie się ludziom do upozowanych zdjęć to miła rozrywka
3) siedząc sama w knajpie i jedząc wszystko do końca czuję się jak bezdomna, więc szastam napiwkami, żeby nie było
4) chodzenie w przeciwdeszczówce, chusteczce na głowie i z plecorem = bolesny stereotyp turysty (staram się za bardzo nie sapać, żeby nie pogorszyć sprawy)
5) robienie głupiej minki i tekst "Chyba się zgubiłam" działa nawet, jak nie jest się cycatą blondynką 
6) ukrywanie oznak zmęczenia w towarzystwie - "muszę zawiązać buta/zrobić zdjęcie/daj mi kanapeczkę/chyba mały chce pić/nie ma co forsować tempa"
7) dziecko z miasta - wracam z Hali Gąsienicowej do Zakopanego przez las i słyszę szum. Myślę sobie "O, już blisko, samochody jeżdżą". A to potok.

read me