Friday 1 February 2013

najpiękniejsza osoba na świecie.


Z serii Perypetie Autobusowe

            Z racji, że moje życie odbywa się głównie w autobusach naturalną rzeczą jest fakt, że to właśnie tam zobaczyłam najpiękniejszą osobę na świecie. Tym razem środkiem transportu był stary egzemplarz linii E-8, który w zamierzchłych czasach jeździł jeszcze do metra Marymont, a nie do peryferyjnych Młocin. Trudno jest mi określić ramy chronologiczne tego wiekopomnego wydarzenia – jestem tylko pewna, że poranek przypominał bardziej noc (czyli zima) i że wyruszyłam jak co dzień do gimnazjum (czyli zeszły rok szkolny).
            Już na drugim przystanku E-8 był solidnie wypchany. Z trudem umieściłam swoje ciało z przodu pojazdu, w pobliżu dwóch siedzeń i chwyciłam się kurczowo lodowatej barierki. Kilka minut trwałam w fazie REM, patrząc mętnym wzrokiem gdzieś za zaparowane szyby. Przerzucając wzrok na pasażerów, zobaczyłam ją.
            Ona, jak kto bystrzejszy pewnie się domyślił, była dziewczyną. Siedziała przy oknie. Nie mogła mieć więcej niż dwadzieścia kilka lat. W pierwszej kolejności rzucała się w oczy jej skóra. Biała. Bardziej w odcieniu papieru niż pasty do zębów. Lekko skośne oczy o migdałowym kształcie, jak naszkicowane twardym ołówkiem. Jasne rzęsy, jasne brwi, jasne usta. Cała wydawała się długa i wąska – przez owalną twarz i prosty nos, ale głównie ze względu na dłonie pianistki. Każdy palec sprawiał wrażenie lekko naciągniętego, jakby na tę część ciała natura przydzieliła jej więcej tkanki. Wszystkie paznokcie były bladoróżowymi, identycznymi, ściętymi elipsami, bez śladów lakierów, odżywek, nienaruszone obgryzaniem – idealne.
            Miała na sobie dużą, szarą, dzierganą czapkę oraz szalik, chyba z tego samego kompletu. Pierwszy element garderoby uniemożliwiał zobaczenie choćby pasma włosów, równie dobrze mogła być łysa. Gładka i napięta skóra prawdopodobnie nigdy nie miała styczności z kosmetykami. Twarz była jak płótno, które chce się zawiesić na ścianie i podziwiać bez wcześniejszego muśnięcia pędzlem.
            Jeśli chodzi o typ urody, obstawiałabym jej pochodzenie na skandynawskie, chociaż nie pasowałaby do Ikei. Siedziała spokojnie, patrząc łagodnymi, ciemnobrązowymi tęczówkami przed siebie. Prawie raniły mnie jej ostre, wysoko osadzone kości policzkowe. Dłonie ułożyła na bawełnianej torbie, a po chwili przymknęła oczy. Było mi to na rękę, bo teraz jawnie mogłam się w nią wpatrywać.
            Wyraz twarzy dziewczyny nie wyrażał żadnych intensywnych emocji. Trwała zawieszona w tym momencie między świadomością a snem. Z łagodną rezygnacją dawała się ponieść fali, której nie czułam. Była Buddą, wtopionym w tło, ale jednocześnie świecącym jasną poświatą. Nie wiedziałam, co pojawiło się w jej głowie – też chciałam tego doświadczyć, przycupnąć obok i przez moment zatopić się w nirwanie.
            Autobus z chrzęstem zahamował. Wypłynęłam z niego, pchana przez znerwicowane tłumy. Nigdy więcej jej nie zobaczyłam, chociaż może właśnie widzę ją przez cały czas.


historia wydarzyła się naprawdę, podczas porannej podróży do szkoły, zima 2011

No comments:

Post a Comment

- Co robi traktor u fryzjera?
- Warkocze.

read me