Sunday 7 April 2013

wstęp do "młodzieżowego" opowiadania - wersja robocza

Wchodząc do pokoju Franki można było ulec wrażeniu, że ma się do czynienia z osobą nieco schizofreniczną. Umiarkowany porządek lub, jak kto woli, umiarkowany bałagan dostrzegało się tylko w kilku częściach pomieszczenia. Iluzja chaotyczności znikała po paru minutach obserwacji, kiedy to zdziwiony gość zdawał sobie sprawę, że kłębowisko najprzeróżniejszych przedmiotów jest ułożone z precyzją godną Perfekcyjnej Pani Domu. Komoda była wypełniona kilkunastoma parami legginsów (w większości splątanymi w supły), skarpetami nie do pary oraz rozciągniętymi swetrami (regularnie pranymi, ale praktycznie nigdy niedotykanymi żelazkiem). Półka z gwiazdkowymi prezentami szczyciła się grubą, równomierną warstwą kurzu. Co innego parapet, na którym leżało pięć ulubionych albumów i zdjęcie z wakacji z Kryśką - tutaj ani jeden paproch nie miał racji bytu. To samo tyczyło się bieżni. Kupione półtora roku wcześniej ustrojstwo lśniło w rogu pokoju. Bez problemu mogłoby figurować na Allegro z dopiskiem "nowe". Ojciec dziewczyny często tłumaczył znajomym, że roztrzepana córka zaczyna sprzątanie od parapetu, po czym szybko traci zapał ("Wiecie, jakie są nastolatki..." - mawiał z irytującym przekonaniem). Franka nie była roztrzepana. Po prostu umiała oddzielać sprawy ważne od nieważnych. Miała pewne priorytety. Zdecydowanie nie zaliczał się do nich wymuskany wygląd ani ratowanie małżeństwa rodziców, którzy w ostatnią Wigilię prawie zdarli sobie podeszwy, biegnąc na sprawę rozwodową. 
Dziewczyna nie czuła potrzeby ukrywania swoich poglądów, z pokoju zrobiła swoisty manifest. Ku jej rozczarowaniu, pozostał niezauważony.
*
Dało się wyczuć, że coś jest nie w porządku. Chodził od progu do progu, odbijając się od ścian mieszkania. Po powrocie z lotniska jego uszy nadal były czerwone i podpuchnięte. Masował je rytmicznie zimnymi dłońmi i próbował sobie przypomnieć, co miał tego dnia do załatwienia. Zmiana strefy czasowej zawsze czyściła mu pamięć, takie miał wrażenie. Postanowił odwiedzić Franciszkę. Jej ojciec powinien być teraz na delegacji w Gdańsku, a może raczej w Poznaniu? Mniejsza z tym. Ważne było to, że będą mogli spokojnie porozmawiać. Zmienił koszulę, popsikał się hojnie dezodorantem i opuścił blok, zamykając drzwi na dwa razy.
Na ulicy było szaro i pusto, co o piątej rano nie wydało się Arturowi dziwne. Nad ulicą unosiła się gęsta mgła, a chłodna mżawka przyjemnie chłodziła twarz. Truchtem dotarł na Krasickiego i zapukał do sutereny. Przestępował z nogi na nogę i nerwowo stukał butem w rozmiarze 46 w paskudną, szarą posadzkę na klatce schodowej. Miał mnóstwo takich nerwowych tików, a długie kończyny i wielkie stopy czyniły je jeszcze bardziej komicznymi. Nie doczekał się odpowiedzi zza drzwi, więc delikatnie nacisnął klamkę i, niczym rasowy włamywacz, dostał się do środka.
Frankę znalazł w kuchni. Siedziała przy drewnianym stole, opierając podbródek na dłoniach i patrząc mglistym wzrokiem przed siebie. Zmierzwione włosy związała w supeł na czubku głowy, a nogi w pstrokatych legginsach zwisały pod dziwnym kątem z krzesła. Zauważył z zadowoleniem, że dziewczyna ma na sobie czarną bluzę, którą kupił jej w zeszłym roku w Wiedniu (albo w Berlinie - tego nie był pewien).
Odkaszlnął dość głośno. Franciszka podniosła na niego oczy i przeszyła strasznym, bezradnym spojrzeniem, aż biedak prawie się zatoczył.
- Co się stało? - zapytał od razu, przysuwając sobie nogą taboret i dopijając ziółka z glinianego kubka Kosowskich. 
***

1 comment:

  1. Lubię, bardzo. Nawet jeśli to tylko wersja robocza.

    ReplyDelete

- Co robi traktor u fryzjera?
- Warkocze.

read me