Saturday 11 October 2014

Koniec Świata

Powódź mającą zniszczyć Warszawę zapowiedziano z odpowiednim, dwumiesięcznym wyprzedzeniem. Tak, żeby ludzie zdążyli wyrobić sobie solidną opinię.
Media nie mówiły o niczym innym. Stolica miała swoje pięć minut. Informacje o warszawskim końcu świata (albo raczej Końcu Świata, czy nawet KOŃCU ŚWIATA) wyparły w wieczornych wiadomościach Putina, pałeczki okrężnicy, a także nowy rekord Guinnessa w zapuszczaniu paznokci u nóg. Do studia zapraszano ekspertów ze wszystkich dziedzin: geografów, astronomów, meteorologów, przedstawicieli Kościoła Latającego Potwora Spaghetti i księży (również pedofilów). 
Mieszkańcy miasta podzielili się na kilka zwalczających się obozów. Ci, którzy nie mogli udźwignąć ciężaru tragedii, wypierali zasłyszane fakty. 
- To niemożliwe. Na najbliższym nam morzu, Śródziemnym, nie robią się takie fale, coby nas mogły zalać - zapewniała ekspedientka z Biedronki - Zresztą wróżka przepowiedziała mi, że za pół roku spotkam miłość swojego życia.
- Nie ma wystarczających danych, aby stwierdzić, że pi razy objętość wody pokryje całą powierzchnię Warszawy - wypowiedział się matematyk z Politechniki. 
Druga grupa, ssąca kciuki przed telewizorami, zaczęła spisywać testamenty. 
- Nigdy nie przypuszczałam, że nawrócę się na chrześcijaństwo - wyznała nauczycielka filozofii z prywatnego liceum - Ale teraz widzę, że Pan ma wobec nas wyższe cele. Przyjęłam chrzest i jestem gotowa oddać się w ofierze za zbawienie przyszłych pokoleń.
- Mogłam być milsza dla koleżanek - szlochała dziesięciolatka.
Większość dyskontów i sklepów internetowych w ciągu kilku dni zostało z pustymi półkami. Przerażeni konsumenci gromadzili konserwy, suchary i karmę dla psów. 
Nie udało się uniknąć zwolenników anarchii:
- Po cholerę recykling, i tak wkrótce umrzemy! - wrzeszczeli gimnazjaliści, przewracając kosze na śmieci.
Pierwszy miesiąc minął jak z bicza strzelił. Po czterech tygodniach ludzie ucichli, zapijając ewentualne smutne refleksje podwójną wódką z wódką. Nikt nie odliczał dni, nie było bilbordów z przypomnieniem, wstrzymano sprzedaż kalendarzy na kolejny rok i nie zapowiadano już dalszych premier kinowych. Prezenterzy telewizyjni i pogodynki ubierali się na czarno, żeby podkreślić, że cierpią razem z mieszkańcami.
Warszawa z dnia na dzień wydawała się coraz brzydsza, w oczekiwaniu osowiała i zestarzała się o kilka lat. Nawet wielopokoleniowi mieszkańcy przyznawali, że to nie to miasto, w którym kiedyś się zakochali.

Marianna nie mogła usiedzieć na tyłku. Spakowała się i postanowiła jechać na jogę. Wzięła podręcznik od biologii z zamiarem poduczenia się w autobusie na piątkowy sprawdzian. Tego dnia zajęcia dla początkujących miała prowadzić Kasia. Marianna była ciekawa, jaką sekwencję asan zaproponuje. 
Dziewczyna ruszyła w stronę pętli autobusowej. Na ulicy było praktycznie pusto. Trwające od paru dni ulewy sprawiły, że każde wgłębienie w chodniku było wypełnione wodą. Mimo wczesnej pory czarne jak cola niebo sprawiało ponure wrażenie.
Marianna wsiadła w 101 w celu dotarcia do metra. Zawsze wybierała miejsce z tyłu, wciskała słuchawki w uszy i odpływała. Na trzecim przystanku autobus stanął, a kierowca otworzył wszystkie drzwi i kazał wysiadać. Nieliczni pasażerowie posłusznie opuścili pojazd. Marianna próbowała przesiąść się w 186, ale on też nie ruszał się z miejsca. Za nim zaparkował 509, prosto w wielkiej kałuży. Sygnalizacja świetlna i piekące w oczy żarówki w autobusach oświetlały czarne niebo i czarny asfalt. I deszcz, mnóstwo deszczu. Dziewczynę z klekotem minęły trzy kolejne sługusy ztm, każdy z napisem "Przejazd techniczny" na czole i bez pasażerów. Marianna zrezygnowana naciągnęła kaptur i zawróciła w stronę domu. Nie miała daleko.

Kiedy zdejmowała w korytarzu mokre ubrania, usłyszała głosy swoich dwóch sióstr.
- Gdzie byłaś? - zaczepiła ją dwunastoletnia Ada.
- Próbowałam pojechać na jogę, ale autobusy odmówiły współpracy.
- Nic dziwnego, sklerozo - mruknęła Lena z kanapy - To dzisiaj.
- Co: dzisiaj?
- Koniec Świata. Jak mogłaś zapomnieć o czymś takim? W pale się nie mieści - Lena miała w tym roku zdawać maturę, przez co stała się jeszcze bardziej sceptyczna niż wcześniej.
- Cicho, cicho. Nas nie zaleje - piszczała Ada.
- Skąd ta pewność, dziecino?
- Mieszkamy na szóstym piętrze. Woda dojdzie najwyżej na drugie.
- Guzik prawda. Jak będą mocne fale, to budynek szybko się przewali. Zwłaszcza, jak wszyscy mieszkańcy wylezą na dach. Dół zaraz namoknie i nasz blok sypnie się jak domek z kart. 
- Przestań, specjalnie mnie straszysz - rozpłakała się najmłodsza i pobiegła na poddasze do swojego pokoju.
Marianna popatrzyła z dezaprobatą na starszą siostrę.
- No co? Przynajmniej będzie miała o czym napisać w swoim pamiętniczku.
- A ty w to nie wierzysz? W Koniec Świata?
- Przeżyłam 2012, kilka meteorytów, które miały uderzyć w Ziemię i rozstanie z chłopakiem. Nie wierzę - Lena wzruszyła ramionami.
- Po co ludzie mieliby robić sobie taką krzywdę? Te informacje w mediach, pustki w sklepach. Warszawa prawie sama legła w gruzach - nie rozumiała Marianna.
- Marny ze mnie naukowiec, ale zaryzykujmy. Skąd wytrzaśniesz tyle wody? Pada prawie bez przerwy, to prawda. Wisła trochę wylewa. I to ma zniszczyć całe miasto? Chyba, że Bóg, wredna niecnota, chce nas zmotywować do budowy drugiej arki - dziewczyna zaśmiała się ironicznie.
Marianna nie odpowiedziała. Nie lubiła kłócić się o sprawy religijne, a była bardzo wierząca. Chociaż musiała przyznać, że argumenty siostry brzmiały sensownie.
Lena, widząc jej konsternację, nie drążyła tematu.
- Nieważne - powiedziała - Co by się nie działo, ja chcę się zrelaksować. Robię sobie gorącą kąpiel, także łazienka zajęta przez godzinę.
- Okej. A o której miał być ten Koniec Świata? - zapytała jeszcze siostra.
- Jak wchodziłam dziś na fejsa ludzie pisali, że o osiemnastej - rzuciła Lena, wchodząc do wanny. 
Marianna popatrzyła na zegar w kuchni. Pół do. No świetnie.
Zaparzyła sobie cynamonową herbatę (miała dziwny posmak, ale fajnie rozgrzewała) i umościła się w łóżku z książką. 
O osiemnastej ktoś zadzwonił do drzwi. Dziewczyna, ubrana tylko w cienką, białą koszulę nocną wyszła niechętnie spod kołdry. Pomyślała, że rodzice znów zapomnieli kluczy. Bez wahania otworzyła.
Na progu stały trzy nieznane jej osoby. Dwóch mężczyzn i kobieta, w czarnych skórzanych strojach, czarnych okularach, z teczkami i pistoletami w dłoniach. Weszli do mieszkania zanim zdążyła zatrzasnąć drzwi. Marianna powoli cofnęła się w stronę ściany.
- Ada! Lena! - krzyknęła słabo.
Drżącymi rękami sięgnęła po telefon leżący na komodzie. Nie działał. Mężczyźni zbliżali się do niej coraz bardziej, a kobieta obstawiała wyjście.
- Co do...? - Lena weszła do salonu z pianą na włosach. Na widok zastanej sytuacji upuściła ręcznik, którym owinęła się w pasie.
Marianna zauważyła jeszcze, że siostra ogoliła prawą łydkę, po czym usłyszała strzał i poczuła ciepło rozchodzące się w głowie.

Przedstawiciele rządu siedzieli przy długim stole. Pili czarną kawę. Czarną jak niebo nad Warszawą poprzedniego popołudnia. Jeden z mężczyzn wstał i zabrał głos.
- Nie udało nam się zbudować drugiej linii metra przed wyborami... - zaczął - ...ale jak sprytnie udało nam się to rozwiązać!
I skreślił Warszawę z mapy Polski. 

2 comments:

  1. Hahahaha xD That was unexpected! Zakończenie mnie rozwaliło, duży plus.

    ReplyDelete
  2. Zgadzam się z przedmówczynią, w życiu bym nie zgadła że to się tak skończy :>

    ReplyDelete

- Co robi traktor u fryzjera?
- Warkocze.

read me