Thursday 11 February 2016

Kazimierz Dolny i Lublin na leniwo-sportowy weekend

Kontynuuję zwyczaj trzydniowych wyjazdów. Chociaż mam dwa tygodnie wolnego, ponad tydzień już przebimbałam w Warszawie, w towarzystwie maty do jogi, zbioru zadań z chemii i Netflixa (dobra, głównie Netflixa), a na wyprawę na Lubelszczyznę zdecydowałam się w ostatniej chwili. Zwykle jestem chętna do szczegółowego planowania, ale tym razem oddałam pałeczkę mamie, a sama ograniczyłam się do spakowania walizki i wyszukania kilku knajp w okolicy. Co można zrobić na wschodzie w zimny, szarawy weekend?

Dzień 1 - Kazimierz Dolny - przyjazd, spacer na Górę Trzech Krzyży, ruiny zamku i wieża widokowa, spacer po rynku, kolacja









Jeśli chodzi o pierwszy dzień, to największą atrakcją dla dzieci z miasta (tzn. mnie i brata) była ogromna ilość mlaszczącego pod nogami błota, do którego co chwilę się przyklejaliśmy. Wzięcie trzech par butów okazało się sensowną ekstrawagancją. Z wieży i ruin piękne widoki na okolicę, za to rynek po zachodzie słońca okazał się ciemny i opustoszały. W zasadzie całe centrum Kazimierza to noclegownie i galerie sztuki - jeśli lubicie trochę straszne ceramiczne figurki to polecam. Spaliśmy trochę na obrzeżach, w schronisku młodzieżowym, które okazało się świetne (ciut ponad 100zł za pokój czteroosobowy z łazienką). Na kolację wzięłam rodzinę na pizzę, czyli najbardziej uniwersalne danie kuchni polskiej (wegetariańska bez sera + współczująca kelnerka: "Któreś dziecko uczulone?").

Dzień 2 - Rąblów - narty, bieganko, przyjazd do Lublina - obiad, spacer po rynku, hostel, herbaciarnia





















Mama z bratem stawiali pierwsze kroki na nartach w Rąblowie. W tamtych okolicach są co najmniej trzy sztucznie naśnieżane stoki, gdzie można pojeździć nawet przy obecnej jesienio-zimie. Mnie wizja złamań otwartych i pozrywanych więzadeł, zwłaszcza przed maturą, średnio pociągała, więc zdecydowałam się potruchtać trochę po okolicy.

Dojazd do Lublina zajął nam około godziny. Poszliśmy na obiad do Zielonego Talerzyka - slowfoodowej knajpy w samym centrum. Dużo wegańskich opcji (oprócz tego, co na zdjęciu były jeszcze napoje i oferta śniadaniowa), jedzenie dobre (wzięłam zapiekankę), chociaż jak dla mnie porcje mogłyby być większe. Fajnie urządzony lokal, muzyka Natalii Przybysz i książki do przeglądania (rzuciliśmy się na album o street arcie).

Rynek w Lublinie wyglądał świetnie na tle granatowego nieba, kamieniczki były ładnie podświetlone. Przeważającym typem zauważonych przeze mnie knajp były kebabownie - są na każdym rogu i znacznie wypierają kuchnię polską czy inne rodzaje fast foodów. Ciekawe w tym mieście jest to, że jest... asymetryczne. Idzie się raz w górę, raz w dół, ulice są pofalowane. Spacerując można zauważyć murale, graffiti czy wiersze wysprejowane w nieoczekiwanych miejscach. Trafiliśmy też do kawiarnio-księgarni Między Słowami - bezkofeinowa kawa i partia scrabble były idealnym zwieńczeniem dnia. Warto tam zajrzeć, posiedzieć w wygodnym fotelu z książką (albo na huśtawce - uwielbiam) i zamówić coś do picia (herbaty i kawy za około 7 zł - w Warszawie na rynku płaci się 20).

Dzień 3 - Lublin - aquapark, burger, wyjazd 















Rano zrobiliśmy sobie leniwe śniadanie w hostelu Lolek (owsianka jako danie międzymiastowe), gdzie cała jadalnia była zapisana przez gości - na ścianach napisy w różnych językach i mnóstwo rysunków. Po wymeldowaniu pojechaliśmy do dużego aquaparku, w którym były też sauny, lodowisko i siłownia. Trochę się bałam, bo basen olimpijski miał prawie 4 metry głębokości, ale w końcu wskoczyłam i nie utonęłam. 

Następnym punktem programu była wegańska burgerownia Umea - codziennie mają około 5 różnych kotletów do wyboru, plus zupy, desery i napoje. Wnętrze dość minimalistyczne, dużo wege gazet i książek do oglądania. Zamówiłam burgera z batata i buraka z sosem tahini w pełnoziarnistej bułce (12 zł) i był to jeden z najlepszych burgerów, jakie jadłam (a zjadłam ich już chyba z tonę). I czekałam max 10 minut, także polecam to miejsce.

Przed wyjazdem zaliczyliśmy jeszcze jeden spacer (rynek w świetle dziennym wyglądał zupełnie inaczej) i pod wieczór wróciliśmy do Warszawy. 

Powiedziałabym, że Lublin i Kazimierz to fajne miasta na taki krótki wypad, nieśpieszne spacery, jedzenie i różne aktywności sportowe. Ceny nie zwalają z nóg, a warunki noclegowe są naprawdę dobre. Jedyne co, to warto mieć samochód, żeby komfortowo się przemieszczać po pobliskich miejscowościach (można zahaczyć też o Nałęczów, nam już nie starczyło czasu).

No comments:

Post a Comment

- Co robi traktor u fryzjera?
- Warkocze.

read me