Saturday 6 September 2014

I BMW Półmaraton Praski

(Chciałam jakoś fajnie zakończyć wakacje i wykazać się fizycznie jeszcze przed osiemnastką, więc zapisałam się na półmaraton. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że w tym roku biegam dopiero od kwietnia, w porywach do dwóch razy w tygodniu, a najdłuższe, krwiożercze wybieganie, na jakie się porwałam przed zawodami miało 15 kilometrów długości. To tak słowem wstępu, żebym wydawała się bardziej nadająca do podziwiania.)

O imprezie
Do tej pory brałam udział w trzech zawodach na "piątkę", więc nie miałam pojęcia, jak wygląda organizacja biegu na ponad 21 kilometrów. Zapisałam się dużo wcześniej, nie znając jeszcze dokładnej trasy (ani swoich możliwości?), skusiła mnie reklama, że biegnie się po płaskim jak stół podłożu, zero podbiegów, praktycznie brak skrętów. Tydzień przed deadlinem odebrałam pakiet startowy (materiałowy plecaczek), w którym były numer, informator, ulotki, turkusowa koszulka Reebok, opaska odblaskowa i tabletki z elektrolitami (żelatynowa otoczka, więc się nie poczęstowałam). 

Przed startem
Ostatnie dni sierpnia to była totalna huśtawka, mało spałam, jadłam dużo klusek (chociaż to robię na co dzień, także żaden szok), pięć razy sprawdzałam dojazd i pogodę oraz masakrowałam się myślami o optymalnej długości spodenek.
Na start (czyli w okolice Stadionu Narodowego) pojechałam autobusem, sama, żeby rodzina mnie dodatkowo nie nakręcała. Miałam ponad pół godziny zapasu, żeby się przebrać, oddać rzeczy do depozytu, wysmarować palce wazeliną, zawiązać podwójnie buty i postać w kolejce do toi-toika. Popatrzyłam na start Biegu Dziecka na 500m (biegły nawet mamy z niemowlakami w rękach, czad), rozejrzałam się po stoiskach sponsorów i ruszyłam na wspólną rozgrzewkę, prowadzoną przez redaktora naczelnego Runners' World (przyznam się bez bicia, że trenując często rozgrzewam się na odwal, więc to była dobra odmiana).

Biegnę!
Nie będę opisywać, co myślałam i co mnie swędziało na każdym kilometrze trasy, bo już tego nie pamiętam. Coś, co było dla mnie wyzwaniem to start bez stopera - chciałam dobrać tempo na czuja, a nie co sekundę patrzeć na liczby na ekraniku. Ustawiłam się za pacemakerami na 2:00, ale uciekli mi na pierwszym punkcie z wodą. Pilnowałam, żeby nie dostać na wstępie zadyszki, piłam po kilka łyków, gdy dorwałam kubeczek z Magnesią (mały minus - ta woda okazała się lekko gazowana, o czym żołądek przypominał mi co parę minut) i z przyjemnością słuchałam dopingu kibiców. Pogoda okazała się super - było ciepło, ale bez upału, przez chwilę padał drobniutki deszczyk i żadna wichura nie utrudniała zawodów. Na siódmym kilometrze z przeciwnej strony nadbiegł Kenijczyk (jacy oni są malutcy, jak dzieci), a chwilę później śmignęła pierwsza pani, Iwona Lewandowska (powitana gromkimi okrzykami płci brzydkiej). Do połowy trasy starałam się nie myśleć za dużo, po przekroczeniu "dyszki" skoncentrowałam się, żeby przebiec następne pięć kilometrów, a kiedy to zrobiłam, liczyło się tylko, żeby dotruchtać do mety. W ostatniej części trasy cholernie chciało mi się pić, na punkcie z wodą wypiłam chyba trzy kubeczki. Miałam już nieźle spuchnięte stopy i bałam się, że rośnie mi pęcherz na pęcherzu (w sensie na palcach, nie na moczowym). Jednocześnie prawie się rozryczałam, że tak mało zostało, że ludzie krzyczą "Nie poddawaj się", że zaraz zrealizuję swój cel.

Meta
Na metę wpadłam bez sprintowania, jednym okiem przyuważyłam czas brutto (chyba 2:12), zobaczyłam mamę i brata, którzy wołali do mnie zza barierek, zwolniłam, dostałam medal, wodę i doczłapałam do depozytu po swoje rzeczy. Nogi miałam jak dwa kołki, tyłek bolał jak nigdy i rozkazałam sobie, żeby tylko od razu nie siadać. Idąc w stronę stolików spotkałam pana w koszulce Vege Runners, z którym ucięłam sobie pogawędkę - przebiegł te 21 kilometrów boso, w czasie około 1:50, byłam pod mega wrażeniem.

Regeneracja, żarcie i dalsza część dnia
Znalazłam w końcu rodzinę, popozowałam do zdjęć, rozciągnęłam się na trawie, zjadłam banany, popiłam wodę kokosową i nadal do końca do mnie nie dotarło, że na szyi wisi mi medal z półmaratonu. Brat zdążył pojeździć elektrycznym samochodzikiem BMW, w czasie gdy ja przebierałam się i myłam (niestety na masaż się nie załapałam, bo kolejka była na sto osób). Obiad zjedliśmy w Laflaf - jeśli nie polecałam jeszcze tej knajpy, idźcie tam koniecznie: mają pyszny hummus, razowe pity, sok borówkowy i frytki belgijskie, wszystko świeże i w przyzwoitych cenach. Reszta tego pamiętnego dnia zleciała mi na oglądaniu serialu, odpoczynku i szykowaniu się do szkoły (bieg odbył się 31.08).

Alternatywne tytuły tego wpisu
Generalnie jestem bardzo szczęśliwa i dumna z udziału w tej imprezie (aha, mój czas netto okazał się 2:05:25), dlatego dobijają mnie nieco hejty, których pełno na fejsbuku. Przykłady? BMW - Bardzo Mało Wody. BMW Półmaraton Płaski. Koszulki jak namioty. Biegłam w drugiej połowie stawki i jakaś woda zawsze była, a koszulka XS jest na mnie lekko luźna, ale nie przeszkadza mi to w używaniu. Po przeczytaniu kilkunastu komentarzy zaczynam wierzyć, że Polska to kraj narzekaczy. Nie mam specjalnych zarzutów do organizacji i poleciłabym tę imprezę śmiałkom, którzy chcą pokonać pół królewskiego dystansu.


PS Dzień po biegu nie lubię się ze schodami, ale dwa dni po fakcie nie mam już zakwasów. W czwartek poszłam na półgodzinny trening i truchtało mi się świetnie. Moje nieprofesjonalne przygotowanie okazało się wystarczające? A może szybka regeneracja to zasługa rozciągania i wegańskiej diety? ;)

strona biegu

No comments:

Post a Comment

- Co robi traktor u fryzjera?
- Warkocze.

read me