Saturday 30 May 2015

uleczony świat (opowiadanie sf)

- Mamy wyniki - powiedział doktor Zając, siadając ciężko na obrotowym krześle.
Lena ścisnęła Mariusza za rękę i tupała nerwowo butem w podłogę, aż pół śpiący na jej kolanach Julek przeciągnął się i zaczął się wiercić.
Julian urodził się miesiąc przed terminem, co początkowo nie wydawało się przyczyną żadnych problemów. Jednak z biegiem lat zaczął odstawać od rówieśników. Niski, blady i mało energiczny, kilka razy do roku chorował, co było ewenementem w jego otoczeniu. Kiedy w wieku pięciu lat poszedł do szkoły, po pierwszych trzech tygodniach zaczął sypiać piętnaście godzin na dobę. Lena, która pracowała w domu i obserwowała syna, pod koniec września była już mocno zmartwiona. Całymi dniami szukała kontaktu do kilku pediatrów, którzy ostali się jeszcze w Warszawie. Udało jej się umówić na dwie drogie wizyty. Zadbane lekarki kręciły głowami, że w tak zdrowym środowisku uchował się taki "wadliwy egzemplarz". Zalecały więcej zielonych warzyw i co najmniej godzinę ruchu na świeżym powietrzu. Matka posłusznie gotowała szpinak na sto sposobów i wyganiała syna na plac zabaw. Julek jednak protestował, a z każdego spaceru wracał bardziej zmęczony. Lena zrobiła mu wszystkie dostępne badania - z oddechu, końcówki włosa i skanu linii papilarnych. Lekarki długo im się przyglądały, po czym zapewniały, że to nic, tylko za mało zieleniny. Zrozpaczona kobieta zadzwoniła do matki się wyżalić. Starsza pani przyjechała z Łodzi następnego dnia. Nalała sobie kubek filtrowanej wody z wyciągiem z kurkumy i odezwała się przyciszonym głosem:
- Powinnam mieć na jutro namiary na doktora w Warszawie, który może pomóc małemu. To prawdziwy lekarz, stosuje nadal stare metody. Ty możesz tego nie rozumieć, bo wychowałam cię już zgodnie z tym ekologicznym nurtem. A ja żyłam jeszcze w czasach, kiedy jadło się tłustą wątróbkę, piło wódkę i umierało na zawał...
Lena wzdrygnęła się, widząc na twarzy matki tęsknotę za tymi okropieństwami.
- Czy te dawne sposoby nie są niebezpieczne? Do tej pory Julek był badany tylko bezdotykowo i elektronicznie. Nie wiem, jak to zniesie.
- Nic strasznego. Pobieranie krwi, może jakaś sonda w układzie pokarmowym...
Córka przeraziła się nie na żarty.
- Będą mu wbijać igły? To w ogóle jest legalne? Myślałam, że zakazali inwazyjnych metod, od kiedy umieralność spadła dzięki diecie roślinnej, gimnastyce i technikom relaksacyjnym. 
- Nie jestem pewna, czy doktor Zając działa zgodnie z prawem, ale warto zaryzykować. Jest doświadczony.
Tydzień później rodzice z Julkiem oczekiwali na diagnozę w suterenie na Pradze, gdzie przyjmował tajny pediatra. Pięciolatek, z którego opadły emocje związane z igłą w żyle i patyczkiem w gardle, drzemał na kolanach mamy.
- Julian ma niehemoodporność - powiedział Zając - Ewidentnie widać to z krwi.
- Czy to coś poważnego? Co mamy robić? - Mariusz, właściciel fabryki rowerów, nigdy nie słyszał o tej chorobie. Zresztą w ogóle nie słyszał o wielu chorobach.
- To bardzo rzadka przypadłość, ale wyleczenie jest jak najbardziej możliwe i to w dość krótkim czasie. Państwa syn zupełnie nie przyswaja żelaza niehemowego, co powoduje anemię i osłabienie. Wystarczy zacząć podawać Julianowi duże dawki żelaza hemowego.
- Dobrze mówiły lekarki, że więcej szpinaku - szepnęła Lena.
- Żelazo hemowe występuje tylko w produktach zwierzęcych. Zalecałbym czerwone mięso co najmniej trzy razy w tygodniu.
- Żartuje pan. Poprosimy zioła, ewentualnie suplementy. 
- Nie ma - powiedział twardo lekarz - Suplementy ze składnikami odzwierzęcymi dawno wycofano.
- O Boże. Czyli nie ma rady? Może wszczepienie jakichś genów, enzymów? - Lena przypomniała sobie artykuły z "Wiedzy i Życia". 
Doktor westchnął.
- Mięso. Dajcie mu mięso, to wyzdrowieje.
- Skąd mamy je wziąć? To nielegalne - nachmurzył się Mariusz.
- Żyjemy w takim świecie. Ja niczego nie sugeruję. Muszą państwo sami na coś wpaść. I tak już dużo ryzykuję tą pracą - Zając zainkasował dwie stówki i wypchnął zgorszonych Malewskich z mieszkania.
Rodzina wróciła na rowerach do domu. Lena wycisnęła sok z buraka, włączyła Julkowi program edukacyjny i usiadła z mężem przy stole.
- Jak my zdobędziemy to mięso?
- Pierwsze, co mi przychodzi do głowy to czarny rynek. Może działa coś takiego w Warszawie.
- Myślisz, że znajdziemy to w internecie?
- Małe szanse. Usuwają regularnie takie informacje. Zostaje jeszcze polowanie. Trzeba by zdobyć broń, pojechać za miasto... - rozważał Mariusz.
- Na broń lepiej nie liczyć. Jedynie mój nóż do ziemniaków by się nadał. Jak ja mam to przyrządzić? Bo patroszenie zostawiam tobie - Lena schowała twarz w dłoniach - Dlaczego my? Dlaczego musimy przeciwstawiać się temu wspaniałemu systemowi? Wszyscy są zdrowi, a ja w ciąży odżywiałam się wzorowo. Skąd u Julka ta choroba?
- Jeszcze nie ma co rozpaczać. Pojadę jutro do Kampinosu, przywiozę coś dla niego i zaraz wyzdrowieje. 
Fakt, że Julek będzie musiał jeść mięso do końca życia, został pominięty.

*
Matka starała się odwiedzać Julka jak najczęściej. Miała wrażenie, że coraz bardziej dziczeje, od kiedy widuje tylko ją. Nie zawsze udawało jej się dostać na ogrodzony teren lasu, a nawet, gdy już przeszła przez płot, syn nie zawsze się pojawiał. Nie upodobnił się do neandertalczyka, ale żaden szesnastolatek nie wyglądał podobnie do niego. Chłopak był zbity, muskularny i mocno opalony, dłonie stwardniały mu od pracy. Zimą odmawiał strzyżenia, żeby było mu cieplej. Uodpornił się na chłód i ból, a Lena w miarę możliwości przynosiła mu potrzebne rzeczy, prała ubrania i donosiła jedzenie. Jedyne, co mogło my bardzo doskwierać, to samotność.
Tym razem Julek czekał tuż przy płocie.
- Cześć, kochanie - Lena przytuliła się do syna, który szybko się odsunął. Mimo wszystko wykazywał sporo zachowań typowych dla nastolatka - Co u ciebie?
- Zimą tu jest beznadziejnie. Nie moglibyście mnie wziąć do domu chociaż na święta?
- Nie możemy. Wiesz przecież - westchnęła matka - Obserwują nas. Nadal nie wynaleźli roślinnego leku na niehemoodporność. Rząd boi się, że wiadomość o tej chorobie się rozniesie i wywoła panikę.
- Przecież nikogo w szkole nie zaraziłem?
- Nie, to genetyczne. Ale ludzie tego nie wiedzą. Możemy tylko liczyć, że naukowcy szybko coś wymyślą. Przyjdziemy do ciebie z tatą na Wigilię, zrobię wegański piernik z powidłami jak w zeszłym roku - kusiła.
- Zrób od razu dwie blaszki. Od spania w lesie ma się wilczy apetyt. A wbrew temu, co twierdził dyrektor szkoły, kiedy mnie wyrzucał, surowe wnętrzności to nie mój ulubiony przysmak - stwierdził z przekąsem.
- Nadal się tym martwisz? To już ponad dwa lata, nie warto się dręczyć.
- Ktoś na mnie doniósł. Nie daruję mu.
- Byliśmy po prostu za mało ostrożni. Najważniejsze, że wyzdrowiałeś.

*
- To ja - podszedł do niego mniej więcej trzydziestoletni mężczyzna z dzieckiem na baranach. 
- Co pan tu robi? O co chodzi? - Julian patrzył podejrzliwie na wymuskanego przybysza.
- Nie rozpoznajesz? W sumie się nie dziwię, minęło prawie dwadzieścia lat. Też bym cię nie poznał, gdybym nie wiedział, że tu jesteś. Chodziliśmy razem do podstawówki.
- Bartek Zieliński? Tak mi świtało, że jakaś znajoma twarz - zaskoczony Julek uderzył dłońmi o kolana - Z mojego powodu przywiało cię do lasu?
- Tak - Bartek zagryzał wargi - Mówię ci, że to ja. Ja doniosłem wychowawczyni. 
Julian chwilę mrugał z niedowierzaniem, po czym poczerwieniał i zacisnął pięści.
- Dałbym ci w mordę, gdybyś nie miał córki na rękach. Poza tym to za bardzo by pasowało do mojej opinii dzikusa i mordercy - syknął.
- Jestem szują i zniszczyłem ci życie. Nie będę się tłumaczyć, nie mam nic na swoją obronę.
- Po co więc tu przyszedłeś? Masz wyrzuty sumienia, przez które nie pójdziesz do nieba?
- Nie tylko to. Mam też cudowną córkę, która cierpi na to, co ty kiedyś.
Twarz Malewskiego złagodniała. Wiedział, ile rodzice dla niego poświęcili i że nie mieli innego wyjścia, dlatego obraźliwe słowa pod adresem dawnego kolegi nie mogły przejść mu przez gardło.
- Masz interes - pokiwał głową - Potrzebujesz mięsa. Skąd wiesz, że mała jest chora?
- Mój wuj jest historykiem. Dokopał się do wielu wycofanych danych. Przesłał mi broszurkę o chorobach genetycznych sprzed sześćdziesięciu lat, gdy próbowałem leczyć Celinę.
- Nasz nowy wspaniały świat chyba nigdy nie wymyśli na to suplementów. Chodź za mną. Zobaczysz, czego nie pokazują w telewizji. 
Maszerowali między drzewami dość długo, często zmieniając kierunek. W końcu wyszli na zacienioną polanę, gdzie siedziały grupki ludzi. Niektórzy pracowali, inni odpoczywali, znalazło się też kilkoro dzieci. 
- Co się tu dzieje? - nie rozumiał Bartek.
- Myślałeś, że jesteś pierwszy? - Julian uśmiechnął się pod wąsem - Pierwsi przyszli z dekadę temu i regularnie przesiedlają się kolejni, głównie z Warszawy. Niektórzy chorzy na nietypowe przypadłości, inni po prostu znużeni ciągłym gotowaniem zup z jarmużu, dbaniem o sylwetkę i radosnym przekazem medialnym.
- I jest ich coraz więcej?
- Myślę, że w ciągu kilkunastu lat prędzej odbudujemy styl życia bardziej zbliżony do codzienności naszych dziadków niż zrobimy jeszcze większy postęp technologiczny. Ludzie mają już dość udogodnień. Słyszałem, że w Stanach coraz częściej zdarzają się samobójstwa. Średnia długość życia tak wzrosła, że obywatele już nie wiedzą, co robić przez te wszystkie lata.
- Może to kara za dążenie do nieśmiertelności? - Bartek spojrzał w niebo, w kierunku którego unosiły się opary pieczonego na ogniu mięsa.

No comments:

Post a Comment

- Co robi traktor u fryzjera?
- Warkocze.

read me